Policjant na wakacjach uratował dziecko, teraz otrzymał nagrodę. "To był moment"

Komisarz Andrzej Żuławiński pierwszym laureatem nagrody Orła Służby Publicznej, przyznawanej żołnierzom lub funkcjonariuszom za bohaterską postawę w działaniu na rzecz innych. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" opisuje, jak na wakacjach nad Bałtykiem zareagował, gdy zobaczył dziecko w sytuacji zagrożenia.

Publikacja: 06.05.2024 21:25

Komisarz Andrzej Żuławiński

Komisarz Andrzej Żuławiński

Foto: Archiwum prywatne Andrzeja Żuławińskiego

Jak to się stało, że uratował pan życie dwóch osób, w tym dziecka?

Komisarz Andrzej Żuławiński, Komisariat Policji w Bielawie: To były wakacje, 25 sierpnia 2023 r., piątek. Pojechaliśmy z rodziną do Rewy, chcieliśmy wypożyczyć żaglówkę i popływać po Zatoce Puckiej. Ale wiatr był silny, do tego w pobliżu Cyplu Rewskiego trwały regaty, więc po prostu poszliśmy na plażę. Nie było tłumu. Rozłożyliśmy się na piasku – my z żoną i piątką dzieci, mój brat z córką.

Zauważył pan coś niepokojącego?

Od brzegu wiał mocny wiatr. Nasze dzieci bawiły się w wodzie. Na plaży miejskiej w Rewie jest tak, że jest bardzo długo płytko, a potem nagle robi się głęboko. Dorosły człowiek może przejść dystans 15-20 metrów z wodą do pół uda.

W pewnym momencie podeszła do nas kobieta, która była w wodzie ze swoim dzieckiem. Może zwróciła się do nas, bo widziała, że jesteśmy z grupą dzieci? Zapytała, czy chłopczyk na materacu, który płynął wzdłuż brzegu, to nasz syn. Ten chłopak znajdował się ok. 15-20 m od brzegu, był na granicy płycizny.

Czytaj więcej

W całym kraju brakuje 16 tys. funkcjonariuszy. Policja szuka młodych

Czyli wciąż stosunkowo blisko

Jeszcze można było dobiec. Zapytaliśmy tę panią, dlaczego nas pyta, na co ona odparła, że chłopak chyba woła o pomoc. Ja nic nie słyszałem. Ale w tym momencie dziecko zaczęło się oddalać od brzegu. Wiatr tak wiał, że materac wraz z chłopakiem wypływał na wody Zatoki Puckiej.

Niewiele czasu było potrzeba, by dziecko, które znajdowało się w bezpiecznej odległości, znalazło się w zagrożeniu?

To była chwila, moment. Chłopak miał 11 lat, był na stosunkowo dużym materacu w kształcie żółwia. Siedział, moczył nogi – z daleka to wyglądało tak, jakby się bawił. Z brzegu nie było widać, by działo się coś groźnego. Nikt nie reagował. Ale wystarczył moment i materac oddalał się od brzegu, jakby miał żagiel.

Za sobą słyszałem mężczyznę, który już opadał z sił, nie mógł dalej płynąć, tylko się utrzymywał na powierzchni. Nie mogłem po niego wrócić, bo dziecko na materacu by odpłynęło.

Jak daleko odpłynął materac z dzieckiem?

To był moment, jak ten chłopak zaczął odpływać i już był daleko, może 60 metrów od brzegu. Rozejrzałem się po plaży, czy nikt nie idzie, nie płynie. Nikogo nie spostrzegłem. Wziąłem dmuchane koło mojego dziecka, założyłem przez bark i wszedłem do wody. Musiałem przejść dwadzieścia metrów, by dojść do głębszej wody, w której mogłem płynąć. W tym czasie chłopak na materacu cały czas odpływał. On był bardzo daleko. Zastanawiałem się, czy go złapię, czy będę w stanie do niego dopłynąć.

Czy chłopak próbował samodzielnie wrócić do brzegu?

Nie. Siedział na tym żółwiu, tylko stopy miał zanurzone w wodzie. Zacząłem płynąć. Nie rzuciłem się szaleńczym tempem. Nie chciałem, aby zabrakło mi sił. Między chłopcem na materacu a mną był spory dystans.

Czytaj więcej

Bilans majówki na polskich drogach. Ogromna liczba wypadków i nietrzeźwych kierowców

Dlaczego zabrał pan koło?

Ukończyłem wychowanie fizyczne, chodziłem na zajęcia pływackie, zrobiłem kurs na stopień ratownika młodszego. Wiedziałem, że najważniejsze jest bezpieczeństwo ratującego, że trzeba sobie załatwić asekurację, a później myśleć, żeby kogoś ratować – żeby nie było dwóch topielców. Dlatego wziąłem to kółko.

Tylko pan ruszył dziecku z pomocą?

Nie. Jak wszedłem do wody, to zauważyłem z prawej strony, ok. 20 metrów ode mnie, jak do wody wchodził mężczyzna, który kierował się w naszym kierunku. On nie miał żadnego kółka, nic nie wziął, żeby się zabezpieczyć. Płynął za mną.

Płynąłem miarowym tempem, wiatr pewnie osłabł, skoro byłem w stanie dopłynąć w pobliże materaca. Jak zbliżyłem się na odległość głosu, to krzyknąłem do chłopaka, żeby, o ile może, odwrócił się do mnie plecami i zaczął machać stopami, by do mnie podpłynąć.

On naprawdę błyskawicznie odpłynął od brzegu. To była chwila. Jak ktoś tego nie widział, to nawet nie wie, jak szybko to się zadziało.

Zareagował?

Tak, ale był do mnie odwrócony twarzą i zaczął machać nogami, efekt był odwrotny od oczekiwanego. To spowodowało, że natychmiast znowu mi odpłynął. Krzyknąłem: Przestań machać, ja już do ciebie dopłynę.

Przed nami był zakotwiczony jacht. Pomyślałem, że jeżeli uda mi się dopłynąć do materaca, a nie będę miał siły wracać, to postaram się z wiatrem podryfować do tego jachtu i tam poczekać na pomoc. Za sobą słyszałem mężczyznę, który już opadał z sił, nie mógł dalej płynąć, tylko się utrzymywał na powierzchni. Nie mogłem po niego wrócić, bo dziecko na materacu by odpłynęło. Musiałem wybierać – dorosły lub dziecko. Popłynąłem do chłopaka. Złapałem materac. Powiedziałem chłopakowi: Jesteś bezpieczny, dociągnę cię do brzegu.

Ucieszył się?

Nie odpowiadał, kurczowo trzymał się materaca. Do brzegu mieliśmy 150-200 metrów. Chwyciłem materac za jedną z nóg żółwia i zacząłem holować chłopca do brzegu. Płynąłem też w kierunku mężczyzny, który płynął za mną. On złapał drugą nogę materaca, chwycił ją bardzo mocno. Zapytałem, czy to jego dziecko. Odpowiedział: Tak, to mój syn, Jan. On nie umie pływać.

Ojciec chwycił się materaca i zaczął głęboko oddychać, jak człowiek po biegu. Widziałem, że blednie. Bałem się, że zemdleje. Mówiłem: Wyrównaj oddech, wolniej oddychaj, niczym nie machaj, trzymaj tylko głowę nad wodą, bo was dwóch nie dam rady z wody wyciągnąć, a twój syn jest ważniejszy.

Czytaj więcej

W Polsce kierowcy wciskają gaz i znów częściej tracą prawa jazdy

Jak wyglądał powrót na brzeg?

Ciągnąłem ich, płynąc na plecach. Poprosiłem dorosłego, żeby patrzył w stronę brzegu i mówił mi, czy płynę w dobrą stronę. W końcu dopłynęliśmy do brzegu. Jak poczułem wodorosty pod nogami, to wiedziałem, że już jesteśmy blisko. Brat mi przekazał, że w wodzie byłem ok. 25 minut. Gdy wyszedłem z wody, byłem bardzo zmęczony. Na Jana już czekała jego matka i siostry.

Jak zareagował ojciec dziecka?

Podziękował mi, jak jeszcze byliśmy w wodzie. Potem przez kilkadziesiąt minut siedział w oddali na murku. Chyba do niego docierało, co się stało, zresztą ja też przez dłuższą chwilę stałem jak zamurowany i patrzyłem na wodę. Ojciec chłopca później podszedł do nas jeszcze raz i w podzięce chciał zaprosić mnie i moją rodzinę na obiad. Odpowiedziałem: Nie wygłupiaj się, jest tu nas dziewięć osób. Zaproponowałem, aby zabrał moje i mojego brata dzieci na lody. Obok była restauracja, gdzie były wielkie puchary z lodami, zabraliśmy tam dzieciaki.

Komisarz Andrzej Żuławiński

Komisarz Andrzej Żuławiński

Archiwum prywatne Andrzeja Żuławińskiego

Na plaży nie było ratowników. A czy w pobliżu nie było nikogo z łódką czy skuterem wodnym?

Daleko od nas, na wodach zatoki ludzie pływali. Liczyłem, że ktoś zobaczy i zainteresuje się zielono-niebieskim punktem, ale tak się nie stało. Na szczęście na brzegu był też mój brat. Szymon, on dzwonił do WOPR i zgłaszał, że chłopczyka na materacu wiatr znosi na zatokę i, że za nim ja popłynąłem i trzeba będzie podejmować z wody dwie osoby.

Chłopak nie wzywał pomocy?

Nie. Ojciec powiedział, że on był tak przestraszony, że słowa z siebie nie wydusił. Jak do niego dopłynąłem, to tylko na mnie patrzył, nic nie powiedział. On naprawdę błyskawicznie odpłynął od brzegu. To była chwila. Jak ktoś tego nie widział, to nawet nie wie, jak szybko to się zadziało.

Jak się pan czuje jako człowiek, który uratował dziecko?

Do mnie to nie docierało. Dopiero wieczorem, jak usiedliśmy z rodziną. Żona zaczęła mówić, że się bała. Ania została na plaży z pięciorgiem naszych dzieci, a ja płynę na zatokę za jakimś chłopcem na materacu. Ona to bardzo przeżyła. Ja też się bałem. Płynąłem ileś minut, widziałem, że oddalam się od brzegu. Czułem głębokość pode mną, widziałem też, że dystans do chłopca się zmniejsza. Gdy płynąłem to modliłem się. Co robi człowiek wierzący? Modli się. Dzięki Opatrzności, że dopłynąłem i że miałem siłę, by wrócić. To był kawał wysiłku. Jak wyszedłem z wody, to padłem na piasek. Byłem bez sił. Potem do nas podeszła kobieta, która pierwsza zauważyła tego chłopca, ona też mi podziękowała, że popłynąłem za nim, że się odważyłem. Na plaży przecież też byli inni mężczyźni.

Z WOPR oddzwonili akurat, gdy wyszedłem z wody. Operator mi powiedział: Gratuluję, uratował pan komuś życie.

Został pan nominowany do Orła Służby Publicznej. Spodziewał się pan takiego wyróżnienia?

Nie spodziewałem się takiej nominacji. Fundacja zwróciła się z zapytaniem do komendantów i dowódców z prośbą o wskazanie kandydatów, którzy spełniają kryteria do przyznania nagrody Orła Służby Publicznej. Każdego dnia w różnych miejscach Polski policjanci podejmują interwencje, gdzie wykazują się bohaterskimi postawami, gdzie ratują życie. Komenda Główna Policji wytypowała mnie do tej nagrody, a kapituła wybrała mnie spośród zgłoszonych do finałowej piątki. Już sam wybór do finałowej piątki jest ogromnym wyróżnieniem i nagrodą w jednym.

Co to dla pana oznacza?

Słowami nie da się w prosty sposób opisać, co czułem, gdy ogłoszono, że ja otrzymuję nagrodę Orła Służby Publicznej i to jeszcze przyznawaną po raz pierwszy. Poczułem na pewno w pewnym sensie radość i zaskoczenie. Każdy z nominowanych zasługuje na nagrodę. Już sama nominacja była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Moja żona Ania miała łzy w oczach. Ona tę sytuację w Rewie naprawdę mocno przeżyła. Kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji, kiedy to została sama na morzu i pomogli jej rybacy. Gdy schyliłem się po dmuchane kółko mojego dziecka popatrzyłem na nią, w jej oczach zobaczyłem lęk. Dziękuję jej, że mnie nie powstrzymała, bo gdyby coś się stało niedobrego temu chłopcu, to nie wiem, jak byśmy to przeżyli.

Chcę dodać, że gdy płynąłem, mój brat będąc na brzegu zadzwonił na WOPR. Kilkaset metrów od nas była wieżyczka ratownicza. Z WOPR oddzwonili akurat, gdy wyszedłem z wody. Operator mi powiedział: Gratuluję, uratował pan komuś życie.

Jak to się stało, że uratował pan życie dwóch osób, w tym dziecka?

Komisarz Andrzej Żuławiński, Komisariat Policji w Bielawie: To były wakacje, 25 sierpnia 2023 r., piątek. Pojechaliśmy z rodziną do Rewy, chcieliśmy wypożyczyć żaglówkę i popływać po Zatoce Puckiej. Ale wiatr był silny, do tego w pobliżu Cyplu Rewskiego trwały regaty, więc po prostu poszliśmy na plażę. Nie było tłumu. Rozłożyliśmy się na piasku – my z żoną i piątką dzieci, mój brat z córką.

Pozostało 95% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Policja
Eksplozja granatnika w KGP. Nowe informacje, prokuratura potwierdza
Policja
W całym kraju brakuje 16 tys. funkcjonariuszy. Policja szuka młodych
Policja
Nieoficjalnie: Komendant stołeczny policji ma stracić stanowisko
Policja
Zgłaszasz pirata drogowego? Spodziewaj się wezwania na policję lub do sądu
Policja
Jest nowy komendant główny policji. Marcin Kierwiński ogłosił decyzję