Takie pytania postawił w najnowszym wydaniu amerykański miesięcznik Wired publikowany w wersji papierowej i cyfrowej. Podaje przykłady działań rosyjskiego reżimu, wskazujące na dostęp do portalu społecznościowego, który dziś pozostaje jedynym dopuszczonym w Rosji do użytku. Co więcej, z którego korzystają wszystkie reżimowe instytucje, objęci sankcjami Zachodu urzędnicy i koncerny.
O sytuacji w Telegramem w roli głównej opowiedziała po ucieczce do Armenii rosyjska opozycjonistka Marina Matsapulina. Do jej domu wtargnęły siły bezpieczeństwa. Oficer rosyjskiej bezpieki poinformował ją, że śledczy śledzili jej prywatne czaty na Telegramie, gdy je pisała. Zacytował ich fragmenty.
Czytaj więcej
Najbogatszym człowiekiem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich nie jest emir czy ktoś z jego krewnych, ale Rosjanin - 38-letni Paweł Durow - założyciel komunikatora Telegram, jedynego, który rosyjski reżim sam używa i pozwala używać obywatelom Rosji.
Póżniej dowiedziała się od swojego prawnika, że tego samego ranka, kiedy została aresztowana, policja przeszukała domy około 80 innych osób związanych z opozycją i aresztowała 20 osób, oskarżając każdą o terroryzm.
Matsapulina wykluczyła możliwość, że ktokolwiek z jej zgranej grupy współpracował z siłami bezpieczeństwa (do tego czasu wszyscy opuścili Rosję). Wyjaśnienie tej sytuacji, jak napisała Rosjanka, „jest, jak sądzę, oczywiste dla wszystkich”. Telegram, rzekomo antyautorytarna aplikacja, której współzałożycielem był rosyjski geniusz internetowy Paweł Durow, spełnia teraz prawne żądania Kremla.