Rz: Skoro jest pan antropologiem, to proszę powiedzieć, czemu ludzie, tak innowacyjni i szybko przyswajający różne technologiczne nowinki, często całkowicie zmieniają się w chwili wejścia do pracy, gdzie wykonują swoje zadania zachowawczo i „byle szybciej”?
Sporym wyzwaniem jest już samo znalezienie się dziś w takim środowisku, które pozwala na niestandardowe zachowania. W większości przypadków firmy po prostu specjalizują się w zarządzaniu pracownikami wewnątrz ram, jakie stworzyły jako korporacje. Te standardy zmieniają się jednak, w miarę jak zmieniają się społeczeństwa i ewoluują technologie. I tu pojawia się pytanie, do jakiego stopnia każda osoba jest w stanie dogonić te zachodzące wokół niej zmiany. W większości firm w tym zakresie jest spora rozbieżność, a im większa ona jest, tym bardziej firma jest podatna na rozpad jej modelu działania. To jest powód, dla którego tak bardzo pochylam się nad innowacyjnością. Moim zdaniem większość firm błędnie utożsamia dziś innowacyjność z inwestycjami w nowe technologie.
Czemu takie procesy zachodzą właśnie teraz? Co takiego nagle na świecie się stało?
Chyba zawsze tak było. Strasznie trudno jest być innowacyjnym i ruszyć z czymś do przodu, gdy codziennie jest się po prostu wciąż zajętym i zapracowanym. Cała masa czynników uniemożliwia nam patrzenie na rzeczy w nowy sposób: politycy, własne ego, instynkt samozachowawczy, terytorializm. Czasem, żeby się z tego kręgu wydostać, potrzebny jest ktoś, kto przypomni, że są jeszcze inne wyjścia niż te wykorzystywane na co dzień. Do tego trzeba jednak pokonać wiele socjologicznych i psychologicznych barier i osoby takie jak ja, nieustannie zajmujące się rozpatrywaniem takich kwestii, pomagają ludziom i firmom podejmować przełomowe decyzje i wychodzić z rutyny. Najczęściej podążanie utartymi ścieżkami wynika z tego, że nie ma scenariusza dla innych zachowań i decyzji, a w dodatku wiążą się one z ryzykiem.
Łatwo jest przekonać menedżerów w wielkich firmach, że nie wiedzą wszystkiego najlepiej?