– Patrząc na sytuację z polskiej perspektywy dużych produkcji AAA, akurat w bieżącym okresie nasi deweloperzy nie mają się czym pochwalić. Co nie znaczy, że nie było tytułów, które odniosły sukcesy. Możemy przytoczyć choćby gry „Frostpunk” czy „World War 3”, choć oczywiście nie są to tytuły o budżetach liczonych w dziesiątkach milionów dolarów – mówi Robert Łapiński, wydawca magazynu „Pixel” i organizator festiwalu gier Pixel Heaven.
Wspomniane produkcje znad Wisły to przedstawiciele dość nowego sektora, który określa się jako „indie AAA”. – To jakościowe, ale mniejsze gry, często stawiające na wyjątkowy pomysł czy podejmujących nietuzinkowe tematy – wskazuje Łapiński. – Ale możemy spodziewać się również kolejnych tytułów AAA od polskich firm. Oczywistym tu przykładem jest „Cyberpunk 2077”, ale wiadomo, że nad wysokobudżetowymi projektami, które utrzymywane są póki co w mniejszej lub większej tajemnicy, intensywnie pracują takie studia jak People Can Fly, Techland czy Flying Wild Hog – wylicza.
Jego zdaniem, patrząc na mijający rok z perspektywy polskiej branży, można stwierdzić, że zabrakło spektakularnych sukcesów, o których mówiliśmy w latach ubiegłych („Wiedźmin 3”, czy „Dying Light”). To jednak – jak podkreśla – nie oznacza regresu.
– Po prostu te największe projekty wymagają czasu, a wiemy, że powstają – dodaje.
W niszach też rodzime studia radzą sobie całkiem nieźle. Najświeższym przykładem może być Creepy Jar, specjalizujący się w tytułach z segmentu survival simulation. Firma w III kwartale zarobiła blisko 1,7 mln zł. To efekt świetnego przyjęcia gry „Green Hell”, która w wersji early access została kupiona już w blisko 120 tys. egzemplarzy. Koszty produkcji wraz z marketingiem zwróciły się w zaledwie sześć tygodni od premiery, która miała miejsce pod koniec sierpnia br. Warszawska spółka stawia optymistyczne prognozy. – Jesteśmy spokojni o ten i przyszły rok – podkreśla Krzysztof Kwiatek, prezes Creepy Jar.