– Po owocach ich poznacie – mówi pismo. Nie za bardzo to sprawiedliwe, ale w sumie nie ma innego sposobu. Zwłaszcza, jeżeli oceniać menedżera. Fakty zaś są nieubłagane. Rok 2006 grupa TP kończyła 18,625 mld zł przychodu i 2,096 mld zysku. Rok ubiegły zaś odpowiednio kwotami 14,147 mld zł i 855 mln zł. W wynikach operacyjnych wygląda to już lepiej, zarówno na rynku telefonii komórkowej (w tym mobilnego dostępu), jak szerokopasmowego dostępu stacjonarnego, czy usług telewizyjnych. Na finansach spółki to się jednak nie odbija. Tak dalece, że aż w końcu konieczne okazało się zredukowanie dywidendy o przeszło 60 proc. To, rynek uznał za początek nieuchronnego końca prezesa TP (chociaż ten rynek odwoływał go z zarządu już kilka razy wcześniej).

Maciej Witucki miał nieszczęście zaliczyć podczas swoje kadencji kilka rynkowych kataklizmów, jednemu z których na imię Play, innemu Anna Streżyńska, jeszcze innemu – globalny kryzys ekonomiczny. Plus ogólna bryndza na rynku telekomunikacyjnym np. w segmencie dostępu stacjonarnego, który – jak na złość – przestał rosnąć. Plus stały spadek przychodów ze stacjonarnego głosu, z którego TP żyje i czerpie największe zyski.

Przychody operatorów zasiedziałych spadają w całej Europie i TP nie była tutaj wyjątkiem. Obserwując z zewnątrz, trudno stwierdzić, żeby  za prezesury Wituckiego operator popełnił jakiś ewidentny błąd: gdzie rósł rynek, tam rosła i TP. No, może zabrakło determinacji do zakończenia regulacyjnej wojny. TP może i oszczędziła jakieś pieniądze (może nawet duże) na regulacyjnym oporze, ale jednocześnie odsuwała – nieuchronny – moment pogodzenia się ze zmienioną rzeczywistością i zmiany strategii. W ten sposób straciła trzy lata. Gdyby porozumienie z UKE nastąpiło wcześniej, być może TP wcześniej zmacałaby dno, może wcześniej się od niego odbiła, może dzisiaj byłaby z powrotem na fali wznoszącej. Podobnie z Playem, w przypadku którego podstawową bronią konkurentów było narzekanie na regulacyjne fawory dla tego operatora. Oferta nju mobile przyszła, gdy było już za późno.

I tu zastrzeżenie: prezes zarządu nie jest dyktatorem w spółce publicznej, tylko pracownikiem wynajętym przez właściciela. Podejrzewam, że wiele potencjalnych błędów w strategii TP można by zarzucić raczej Paryżowi, niż Warszawie. No, ale głośno nikt tego nie powie, a wszystkie wpadki pójdą i tak na rachunek Macieja Wituckiego. No cóż, taka praca. Z niedogodnościami wliczonymi w miesięczne wynagrodzenie.

Objęcie prezesury przez Bruno Duthoit nie odmieni w magiczny sposób sytuacji TP. Byłbym też daleki od pewności, że zła rynkowa passa dla TP jest już… passe. Że tłuste lata już nadchodzą. Każdy kryzys kiedyś się jednak kończy, a trend odwraca. Jeżeli w porę, to na koniec swojej pracy w TP nowy szef zbierze laurki, jak poprzedni zbiera cięgi. Wydawać się sprawnym menedżerem na rosnącym rynku, to żadna sztuka, ale na rynku spadającym niemal nie sposób.