Nie piję jakoś szczególnie do wczorajszej konferencji zorganizowanej przez UPC, bo Agendą Cyfrową dokładnie tak samo fechtuje Telekomunikacja Polska, a czasem nawet i Netia. A na skalę europejską po równo: sieci telewizji kablowej (czyli Cable Europe), operatorzy zasiedziali (ETNO) i alternatywni (ECTA).
Wszystkim realnie ta Agenda jest za przysłowiowe „kilo kitu”, bo nie z realizacji politycznych mrzonek rozliczać ich będą akcjonariusze, tylko z generowania gotówki. Ale wszyscy – spryciulki – podchwycili to śliczne hasełko dla realizacji bardzo doraźnych celów: zasiedziali – dla wywinięcia się spod regulacji, ich konkurenci – we wręcz przeciwnym celu.
I wszyscy polecieli do Brukseli, aby przekonywać, że to właśnie bez nich nie będzie Agendy Cyfrowej. Albo przynajmniej, że nie będzie tak szybko i efektywnie. Albo, że nie będzie z poszanowaniem konkurencji.
Tym samym nikt nie ma już w Europie wątpliwości, że Agenda Cyfrowa stać się musi, skoro uważają tak i kierownicy politycznej nawy, i operatorzy, którzy wszak mają ją zrealizować.
Więc teraz politycy, tak w Brukseli, jak i Warszawie, Londynie, Paryżu, Berlinie, spokojnie stukają palcami w stół i słuchają, kto ile ma im do zaoferowania, aby cele Agendy zostały urzeczywistnione. „Pięć od pana w jaskrawych lakierkach? Pięć, bardzo dobrze! Ale dziesięć od łysego pana w kącie! Kto da więcej? Czy ktoś da więcej? Acha, piętnaście od blondyna z holenderskim akcentem… Brawo!” Ta polityka jest stara, jak świat. Nazywa się „dziel i rządź”.