Z drugiej jednak strony, w mojej ocenie problemu i tak nie będzie. Trudno wyobrazić sobie realistyczny scenariusz w którym żmudny i czasochłonny proces nakładania sankcji choćby rozpocznie się w sytuacji, kiedy w Polsce trwać właśnie kolejny etap dobrze zaplanowanego i prowadzonego procesu alokacji pasma uczestnikom rynku. Oczywiście wspomniany przełom kwietnia i maja 2014 będzie aktualnym terminem jedynie przy założeniu, że sama licytacja potrwa nie więcej niż 7 dni, a mechanizm aukcji co do zasady zadziała.
Wątek fiński, czyli pomyśl zanim CTRL+V
A nie zadziała. Pomimo próśb formułowanych przez Izby zrzeszające operatorów na spotkaniach grupy roboczej zorganizowanej przez UKE w celu przygotowania aukcji, Urząd nie zdecydował się na zaangażowanie zewnętrznych ekspertów doświadczonych w prowadzeniu podobnych aukcji, którzy mogliby kompleksowo pomóc opracować ekonomiczny mechanizm aukcji zapewniający osiągnięcie celów polityki regulacyjnej, a następnie przełożyć go na język dokumentacji aukcyjnej i elektronicznego systemu aukcyjnego (ESA), w ramach polskiego prawa. UKE zdecydował, że da radę aukcję przygotować samodzielnie, choćby korzystając z doświadczeń regulatorów w innych krajach. Sądząc po owocach w postaci dokumentacji aukcyjnej przedstawionej do konsultacji, rady jednak nie dali. Samo kopiowanie zapisów z innych krajów nie jest niczym złym tak długo, jak robi się to umiejętnie i starannie. Konsultowane warunki są jednak kolejnym dowodem na to, że pośpiech jest złym doradcą.
Po pierwsze, wypadałoby przeanalizować na ile dobrze to, co kopiujemy od Finów i wklejamy u nas, pasuje do polskiego prawa i reszty dokumentacji. Tu szczególnie razi kluczowa dla aukcji kwestia ważności ofert, czy ich wycofywania. Finowie mogli spokojnie zapisać, że wszystkie złożone w licytacji oferty są wiążące aż do wydania decyzji rezerwacyjnej – bo u nich to jeden proces administracyjny. W Polsce nie dość, że prawo gwarantuje uczestnikom prawo do zmiany zdania i – kosztem utraty skromnego wadium – do niezłożenia wniosków rezerwacyjnych na wygrane częstotliwości, to jeszcze proponowana dokumentacja daje możliwość wycofania tzw. ofert wstępnych. Także po rozpoczęciu samej licytacji, pod analogiczną sankcją utraty wadium. I co wtedy?
No i wreszcie po drugie – warto ściągać od tych, co znają właściwe odpowiedzi. Po bodajże ośmiu miesiącach bezsensownej licytacji, gdzie uczestnicy „ganiali się w kółko po blokach” w wyniku błędu w ekonomicznym mechanizmie aukcji, fiński regulator wyrzucił dokumentację do kosza i wrócił do początku procesu. Tego akurat nie wzięto pod uwagę, więc obecnie konsultujemy zapisy, co do których wiemy ponad wszelką wątpliwość, że nie działają w praktyce. A można było przecież zajrzeć przez ramię Niemcom, którzy całkiem niedawno ten sam egzamin zdali na piątkę.
Wątek czeski, czyli dziękuję, jednak nie biorę
Przy okazji ujawnił się jednak głębszy problem. W polskim prawie przetarg, czy aukcja na częstotliwości, przebiega oddzielnie od wydawania decyzji rezerwacyjnych. Zwycięzca przetargu lub aukcji ma prawnie zagwarantowaną możliwość niezłożenia wniosku rezerwacyjnego na pasmo, które wygrał. Akurat dla przetargu ma to głęboki sens gdyż dla jego uczestników stanowi niezwykle ważne zabezpieczenie przed choćby tzw. ryzykiem agregacji oraz daje możliwość – w jakimś zakresie – zareagować na oferty złożone przez pozostałych graczy. P4 samo skorzystało z tego narzędzia, podejmując tylko jedną z dwóch rezerwacji 900 MHz, które wygrało w roku 2008. To ważny i często pożyteczny element konstrukcji przetargu.
Ale nie aukcji. W aukcji, z rundy na rundę licytacji, dochodzi do kontrolowanej wymiany informacji miedzy uczestnikami co do akceptowalnych cen za poszczególne bloki. Ten kolektywny proces tzw. odkrywania ceny (price discovery) nadaje sens prowadzenia wielorundowej licytacji. Do jego działania niezbędna jest jednak pełna, ekonomiczna i finansowa odpowiedzialność uczestników za każdą złożoną ofertę. Każda oferta musi być wiążąca – w przeciwnym wypadku ceny w składanych ofertach bardzo szybko zaczną „kłamać”, czyli w praktyce – poszybują w górę, chociażby windowane przez przegranych, którzy w ten sposób będą utrudniać i opóźniać zwycięzcom skorzystanie z rzadkich zasobów. A regulator będzie musiał albo uznać, że ceny wymknęły się spod kontroli i ratować twarz przerywając proces, jak to miało niedawno miejsce w Czechach, albo z zaciśniętymi zębami wytrwać do końca licytacji, po czym wyrazić urzędowe zdziwienie faktem, że zwycięzca nie składa wniosków rezerwacyjnych na blok, za który przed chwilą zadeklarował, dajmy na to, 10 miliardów złotych.