Chodzi o to, by kierowcy przyjmowali najbliższe zgłoszenia, jak taksówkarze, a nie wybierali te, które im najbardziej odpowiadają. Obecnie prowadzący auta Ubera mogą zweryfikować trasę, którą zamawiają klienci i przyjąć lub odrzucić zamówienie, np. po przeanalizowaniu opłacalności zlecenia.

CZYTAJ TAKŻE: Ulubiony kierowca i 50 dol. za spóźnienie. Pandemia przycisnęła Ubera

O planach zmiany podejścia przez Ubera napisał „San Francisco Chronicle”. I przypomniał, że w zeszłym roku Uber zaczął udostępniać swoim kierowcom miejsca docelowe przejazdów i informacje o cenach przed zaakceptowaniem przejazdów. Plany odejścia od tej polityki nie podobają się partnerom Ubera. W ich obronie staje technologiczny serwis TheNextWeb, który pisze, iż Uber zeszłoroczną zmianą chciał pokazać, że firma daje swoim pracownikom pewien rodzaj niezależności i kontroli nad ich działaniem. „Po najnowszych wiadomościach wydaje się, że to nic innego jak pozorne działanie” – napisał serwis, stając po stronie wściekłych kierowców. I dodaje, że wdrożenie rozwiązania umożliwiającego weryfikację trasy miało jedynie pokazać legislatorom z Kalifornii, że kierowcy są wolnymi współpracownikami, a nie pracownikami firmy. Władze Kalifornii dążyły bowiem do tego, by jeżdżący z aplikacją Uber byli traktowani przez platformę jak pracownicy, który przysługuje płaca minimalna i inne świadczenia z tego tytułu.

CZYTAJ TAKŻE: Pasażerowie pojadą autobusami… Ubera. Nowy biznes koncernu

Z drugiej strony – jak podaje TheNextWeb – odebranie kierowcom możliwości kontroli przyjmowanych zamówień to rozwiązanie korzystne z punktu widzenia pasażerów. Wedle Ubera zdarzało się bowiem, iż kierowcy odrzucali nawet ponad 80 proc. przejazdów, poszukując jedynie tych najlepiej opłacanych. W efekcie wciąż wydłuża się czas jaki klienci muszą czekać na przyjęcie zgłoszenia. Oliver Campbell, który prowadzi blog Ride Share Guy, wskazuje, że Uber stoi teraz przed trudnym wyborem – czy stanąć po stronie kierowców, czy klientów.