Wielki deficyt kierowców bije już w rynek przewozu osób. Czasy, gdy tania taksówka lub np. auto Ubera przyjeżdżało w kilka minut od zamówienia, przechodzą do historii. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu w największych miastach Polski czas oczekiwania na zamówione auto sięgał średnio od trzech do pięciu minut. Dzisiaj – jak ujawnia nam jeden z operatorów – średnia w Warszawie to dziesięć minut. I prawdopodobnie będzie rosnąć.
CZYTAJ TAKŻE: Uber tylko z licencją taxi i w oznakowanych autach
Brakuje chętnych do pracy za kierownicą – tylko w największych miastach co najmniej kilka tysięcy. Natomiast w całej branży przewozów, w tym ciężarowych, już za nieco ponad dwa lata deficyt sięgnie aż 200 tys. kierowców.
Uber do egzaminu
W przewozach osobowych sytuacja stanie się jeszcze trudniejsza już od nowego roku. Wchodzi wtedy w życie nowa ustawa o transporcie, obligująca kierowców, którzy dotąd jeździli bez licencji, np. dla Ubera czy Bolta (d. Taxify), do posiadania uprawnień taksówkarskich. To wyeliminuje wielu z nich z rynku.
Aplikacje przewozowe staną się legalne, ale dotychczasowy model biznesowy niektórych firm legnie w gruzach. Kierowcy w praktyce staną się bowiem taksówkarzami. Będą musieli zdać egzamin i uzyskać licencję. To duży problem dla firm. Dominik Wolski, szef Bolta na Polskę, nie ukrywać, że nowa ustawa jest wyzwaniem. – Musimy dostosować się m.in. do wymogów związanych z odpowiednim wyposażeniem aut, obowiązku posiadania taksometrów i kas fiskalnych w formie aplikacji czy z licencjami dla kierowców. W skali 29 miast w Polsce, w których działamy, i kilkudziesięciu tysięcy kierowców, którzy z nami współpracują, nie jest to proste – zaznacza Wolski.