Zaczęło się zupełnie niepozornie. Był to jeden z setek garażowych biznesów, jakie w latach 90. XX wieku powstawały w Dolinie Krzemowej. Dwóch doktorantów Uniwersytetu Stanforda – Amerykanin Larry Page i Rosjanin żydowskiego pochodzenia Siergiej Brin – stworzyli nowatorską metodę analizy tzw. powiązań hipertekstowych. Algorytm stał się fundamentem przyszłej wyszukiwarki Google’a. Ale mało kto wie, że firma, która była filarem internetowej rewolucji, nazywała się wcześniej BackRub, a na rynek weszła dzięki pieniądzom niemieckiego miliardera. Mija właśnie 25 lat od tego momentu, a przyszłość potęgi Google’a zawisła na włosku. W Waszyngtonie ruszył proces giganta.
Budowa hegemona
Page i Brin we wrześniu 1998 r. nie mogli nawet śnić, że uda im się zbudować jedno z najpotężniejszych przedsiębiorstw. BackRub, przemianowany na PageRank, a finalnie na Google’a (zresztą omyłkowo, bo początkowo firma miała się nazywać Googol), wyceniany jest dziś na 1,7 bln dol. Ale 25 lat temu spółka Brina i Page’a potrzebowała znacznie mniej pieniędzy, by wyjść z garażu. Pomocną dłoń wyciągnął Andreas Maria Maximilian Freiherr von Mauchenheim genannt Bechtolsheim. Anioł biznesu i założyciel firmy technologicznej Sun Microsystems, urodzony w niewielkiej miejscowości Finning w Bawarii, wyłożył na ten projekt 100 tys. dol. Witryna Google.com ruszyła 27 września 1998 r. Od tego czasu koncern zbudował niemal monopolistyczną pozycję na rynku wyszukiwarek internetowych. Według StatCountera dziś udział koncernu w tym sektorze sięga niemal 92 proc. Dla porównania, drugi Bing ma 3 proc. Inni rywale niemal się nie liczą – rosyjski Yandex ma 1,5-proc. udział, Yahoo, podobnie jak chińskie Baidu, nieco ponad 1-proc. Choć na komputerach stacjonarnych ta przewaga nie jest aż tak przytłaczająca, to i tak Google może liczyć na 83 proc. Na urządzeniach mobilnych, gdzie koncern ma również własny system operacyjny (Android), wyszukiwarka ta ma już przeszło 95-proc. udział. Rywale uważają, że rzekomo pozaprawne kroki, które podejmował lider, pozwoliły mu ugruntować tę pozycję. W tle są jeszcze dane użytkowników, które pozwalają ulepszać narzędzia i budować monopol, a które „oddajemy” w zamian za darmowe korzystanie z usług Google’a.
Czytaj więcej
Jacek Krawczyk, dyrektor Google Bard i trener uczenia maszynowego, tworzy jedną z najbardziej przełomowych technologii w historii. Opowiada nam o nowym, potężnym bocie Bard, który rzucił wyzwanie ChatGPT.
Nic dziwnego, że temat wziął pod lupę Departament Sprawiedliwości USA. Wytoczył on firmie z Mountain View proces, który właśnie ruszył. Sprawa jest poważna, bo gigantowi może grozić – w najbardziej czarnym scenariuszu – nawet podział. Czy hegemon ugnie się pod pręgierzem regulatorów? Odpowiedź na to pytanie może stanowić o przyszłości rozwoju internetu. To pierwsza od 20 lat tak duża sprawa antymonopolowa na wniosek amerykańskich urzędników przeciwko tzw. BigTechowi. Została wniesiona w 2020 r., czyli jeszcze za administracji byłego prezydenta Donalda Trumpa. Obecni urzędnicy, po zbadaniu dokumentów, nie widzą podstaw, by odłożyć ją na półkę.
Najpopularniejsze hasło w Bing
Departament Sprawiedliwości (DS) zarzuca Google’owi, że wykorzystywał pozycję do nielegalnego ograniczania konkurencji – nie tylko w segmencie samych wyszukiwarek, ale też reklamy, która pozycjonowana jest przy wynikach wyszukiwania. Działalność oprogramowania ułatwiającego przeszukiwanie internetu zapewniło w ub.r. ponad połowę z 283 mld dol. przychodów spółki-matki, Alphabetu.