Jest rok 2006. Z Gwiezdnego Miasteczka pod Moskwą, gdzie przygotowują się astronauci, dzwoni w kosmos prezydent Putin. Rozmawia z Pawłem Winogradowem i Amerykaninem Jeffreyem Williamsem, kosmonautami pracującymi na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. – Jest mi niezwykle miło, że przedstawiciele dwóch największych państw związanych z podbojem kosmosu pracują razem na jednej stacji – mówi rosyjski prezydent. I otrzymuje niecodzienną propozycję. – Pływał pan na okręcie podwodnym, latał pan bombowcem strategicznym, a na stacji orbitalnej jeszcze pan nie był – mówi Winogradow. I zaprasza Putina na stację. Prezydent odpowiada, że z przyjemnością tam poleci, „ale tylko na urlop”.