Rządowa strona Bezpiecznedane.gov.pl, gdzie można sprawdzić, czy nie padliśmy ofiarą wycieku danych z ALAB-u, od dwóch dni jest oblężona, a serwis zawiesza się pod nawałem zapytań. Przed atakiem odwiedzany był 150 razy dziennie, teraz resort cyfryzacji notuje 205 tys. wejść na dobę.
Wykradzione dane z trzech klinik
Polacy rzucili się do sprawdzania, czy informacje o nich nie zostały upublicznione, czym grozili hakerzy z grupy RA World. Aby zapobiec kradzieży danych i wykorzystaniu ich np. przez przestępców do zaciągania kredytów w instytucjach pozabankowych, Polacymasowo zaczęli też zastrzegać swoje PESEL-e i występować do Biura Informacji Kredytowej o specjalny alert informujący, czy ktoś nie obciąża nas swoimi zobowiązaniami. BIK ostrzegł już, że w związku z „ekstremalnym obciążeniem infolinii” wydłużył się czas oczekiwania na rozmowę z konsultantem.
Czytaj więcej
Czterdzieści krajów sojuszu pod przewodnictwem USA planuje podpisać zobowiązanie, że nigdy nie zapłacą okupu cyberprzestępcom i będą pracować nad wyeliminowaniem mechanizmu finansowania hakerów.
Hakerzy na razie ujawnili tylko niewielką część danych medycznych, które wykradli. Grożą upublicznieniem reszty, o ile nie dostaną okupu. Eksperci uważają, że popłoch, w który wpadli Polacy, jest słuszny, bo zagrożenie jest realne. Tym bardziej że skala ataku, który skutkował kradzieżą tysięcy wrażliwych informacji, może mieć szerszy zasięg, niż początkowo sądzono. Nieoficjalnie wiadomo, że dane, które wypłynęły, pochodzą z trzech klinik współpracujących z ALAB-em, m.in. z Łodzi, Warszawy i jej okolic.