Siedem albo nawet osiem na dziesięć firm przeszło w czasie epidemii na pracę z domu, która wcześniej była jednym z najwyżej cenionych benefitów. Jednak teraz część pracowników nie chce z niej korzystać. Dziwi panią ta niechęć?
Małgorzata Czernecka: Nie dziwi, gdyż mamy teraz bardzo nietypową sytuację pracy zdalnej. Wielu z nas na niewielkiej często przestrzeni przebywa przez cały dzień nie tylko z partnerem czy partnerką, ale nierzadko także z dziećmi i innymi członkami rodziny. W zależności od tego, w jakim wieku są dzieci i jak układają się relacje w rodzinie, to albo pracuje nam się efektywnie, albo wręcz odwrotnie. Jeśli jesteśmy w stanie ułożyć sobie plan dnia dopasowany do harmonogramu naszej pracy i podzielić się domowymi obowiązkami, to home office całkiem dobrze się sprawdza. To rozwiązanie może sobie chwalić wiele osób, które wcześniej dojeżdżały codziennie do pracy z podmiejskich miejscowości albo np. z Łodzi do Warszawy. Dla nich praca zdalna oznacza ogromną oszczędność czasu. Jednak część z nas, szczególnie rodzice małych dzieci, jest nią już mocno zmęczona i zniechęcona.
Z badań wynika, że pracownicy zniechęceni pracą z domu są – przynajmniej na razie – w zdecydowanej mniejszości. Czy mogą z czasem przekonać się do home office?
W obecnych warunkach będzie trudno, gdyż głównym powodem zniechęcenia jest to, że nie są w stanie pracować efektywnie. Jeśli czuję, że nie radzę sobie w pracy, a dodatkowo jeszcze nie radzę sobie z obowiązkami rodzinnymi, to moja frustracja rośnie. Kobiety, które mają małe dwu-, czteroletnie dzieci, mogą odczuwać ją jeszcze silniej. Dla takiego malucha mama jest najważniejszym rodzicem, więc nawet jeśli kobieta podzieli się obowiązkami z partnerem, to i tak dziecko będzie domagało się jej uwagi. Do tego dochodzi ogólne zmęczenie nas wszystkich, także dzieci, spowodowane izolacją, zamknięciem placów zabaw, a do niedawna i parków. Dzieciom brakuje bodźców rozwojowych, co zwiększa obciążenie rodziców.
Czy firmy – ich pracodawcy – mogą ich jakoś wesprzeć?