Polska jest ostatnim krajem w Unii Europejskiej, który nie przyjął jeszcze dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym (tzw. dyrektywa DSM – Digital Single Market). Dyrektywa została uchwalona w kwietniu 2019 r. Jej podstawowym celem było zmniejszenie narastającej luki pomiędzy zyskami platform internetowych a wynagrodzeniem twórców, producentów i wydawców.
Przyjęcie dyrektywy stanowiło niepowtarzalną szansę na poprawę sytuacji twórców konsekwentnie pauperyzowanych w dobie dynamicznie rozwijającej się dystrybucji internetowej, a także stworzenie przejrzystych reguł sprawiedliwego podziału zysków z eksploatacji. Był rok 2019 i już wtedy było wiadomo, że regulacje spóźnione są co najmniej o 5 lat… A jednak w powszechnym odbiorze krajów dbających o swoją kulturę, był to wielki sukces. Po raz pierwszy od 20 lat legislacja europejska zwracała się ponownie w stronę twórców i przemysłów kreatywnych. Przyjęto zapisy o nowym prawie pokrewnym chroniącym prawa dziennikarzy i wydawców prasy w internecie. Zobowiązano platformy takie jak m.in. YouTube do zawierania umów licencyjnych z twórcami praktycznie wszystkich gatunków twórczości (muzyki, filmu, prasy, literatury, fotografii, sztuk wizualnych) oraz do ponoszenia odpowiedzialności za treści udostępniane przez swoich użytkowników. Przyjęto także przepisy pozwalające na tantiemy z internetu dla twórców filmowych.
Termin na wdrożenie dyrektywy został wyznaczony na 7 czerwca 2021 r. i upłynął ponad 2,5 roku temu, a będąc jeszcze bardziej precyzyjnym: ponad 1015 dni temu. Licznik opóźnienia wciąż bije, można go śledzić na stronie tantiemyzinternetu.pl. Wraz z licznikiem rosną także kary, które będą musieli zapłacić polscy podatnicy (13700 euro dziennie, obecnie już około 14 milionów euro). W trakcie starań o implementację nie zabrakło dziwnych i nagłych zwrotów wydarzeń, takich jak zaskarżenie dyrektywy do TSUE przez poprzedni rząd, zdecydowanie przegrane przez polską administrację, czy wstrzymanie na niemal rok prac legislacyjnych w kilka dni po wizycie w Polsce ówczesnego CEO Netfixa Reeda Hastingsa.
W ostatnich kilku tygodniach słuszne i potrzebne decyzje Ministerstwa Kultury oraz Ministerstwa Cyfryzacji sprzyjające wprowadzeniu tantiem z internetu dla branży audiowizualnej postawiły cyfrowy biznes pod ścianą. Internetowe korporacje rozpoczęły nagle desperacką i chaotyczną kampanię w obronie swoich interesów. W mediach oraz na portalach społecznościowych pojawiło się wiele publikacji straszących m.in. fikcyjnymi podwyżkami cen abonamentów. Przeczytać można wypowiedzi „niezależnych ekspertów”, często znanych prawników reprezentujących na co dzień płatników tantiem, „dowodzących”, iż rozwiązanie przyjęte przez polski rząd jest mniej korzystne dla twórców, niż zastosowane w krajach, gdzie biznes internetowy wylobbował sobie niższe obciążenia!
W ostatnim czasie ukazał się w „Rzeczpospolitej” wywiad z prof. Ryszardem Markiewiczem z UJ, który zaproponował, by wynagrodzenie od platform streamingowych dla twórców wypłacane było nie przez platformy, a przez… producentów. Profesor Markiewicz stwierdza co prawda, że „nie zna dostatecznie warunków polskiego rynku audiowizualnego”, proponuje jednak wprowadzenie rozwiązań rewolucyjnych, które – dodajmy – już raz całkowicie się nie sprawdziły. Model wypłaty tantiem dla twórców przez producentów obowiązywał w Polsce w latach 1994-2000 i zakończył się fiaskiem. Taki model nie funkcjonuje zresztą praktycznie nigdzie na świecie poza USA, gdzie wykuwany był przez ponad 100 lat w zbiorowych negocjacjach gildii amerykańskich twórców i zrzeszeń producentów. W USA jednak przepisy związkowe niezwykle mocno chronią scenarzystów czy reżyserów, a przemysł audiowizualny nie jest rozdrobniony tylko zgromadzony w rękach kilkunastu wielkich wytwórni filmowych.