Badania pokazują, że polskie firmy są mocno zacofane technologicznie – brakuje im podstawowych narzędzi, co piąte przedsiębiorstwo w Polsce nie ma systemu ERP, a co czwarte – CRM, chmura wciąż nie jest standardem, a na rewolucję AI gotowy jest zaledwie co trzeci podmiot*. Czy to sytuacja, którą należy się martwić, czy może to analogiczny moment do tych, z jakimi mieliśmy do czynienia na rynku telekomunikacyjnym, czy usług finansowych, gdy przeskoczyliśmy pewien etap rozwoju?
Ów żabi skok, który miał miejsce np. w sektorze finansowym, gdzie ominęliśmy czeki i weszliśmy prosto w świat kart płatniczych, wydaje się mało prawdopodobny. Taka rewolucja jest w tym przypadku znacznie trudniejsza i nie da się jej przeprowadzić w tak prosty sposób. Wdrożenie nowych technologii w firmie wymaga nie tylko zakupu oprogramowania, ale przede wszystkim wiedzy i kompetencji. Dotyczy to zarówno pracowników, jak i, co kluczowe, managementu, który musi rozumieć potrzeby i korzyści płynące z transformacji. Niestety, wydaje się, że tego zrozumienia na poziomie zarządczym często brakuje. W przeciwieństwie do intuicyjnej obsługi karty płatniczej, implementacja zaawansowanych systemów IT to złożony proces, który wymaga strategicznego planowania, głębokiej analizy i przede wszystkim świadomości celu, jaki chcemy osiągnąć.
Czyli kluczową barierą w tej transformacji nie są pieniądze?
Przede wszystkim brak świadomości. Z badań Głównego Urzędu Statystycznego (Wykorzystanie zaawansowanych technologii w przemyśle w 2023 r., GUS lipiec 2025) wynika, że większość firm, które nie korzystają z chmury, analizy danych czy sztucznej inteligencji, jako główny powód podaje brak takiej potrzeby (firm niekorzystających z zaawansowanych technologii jest 55 proc., a w tej grupie brak potrzeby wskazuje ok. 80 proc. – red.). To jest fundamentalna bariera, która pojawia się jeszcze przed kwestiami finansowymi. Przedsiębiorcy, bez zrozumienia, co te technologie oznaczają w praktyce i jakie realne korzyści mogą przynieść firmie, nie zrobią kroku w przód. Nawet w średnich i dużych firmach często nie ma woli, by wydelegować zespół do zbadania możliwości, jakie dają nowe rozwiązania, lub wynająć zewnętrzną firmę, która przeprowadziłaby profesjonalną diagnozę i wskazała, gdzie inwestycje przyniosłyby największą wartość dodaną. Szczególnie w średnich i małych firmach (zatrudnienie 10-249 – red.) dominuje postawa wyczekiwania i bierności.
Z drugiej strony, gdy firma dostrzega potrzebę zmian, natrafia na barierę deficytu kadr IT. Szacuje się, że ponad połowa firm ma problem ze znalezieniem specjalistów.
To kolejny kluczowy problem, który tworzy swego rodzaju dylemat. Menedżer staje przed wyborem: albo decyduje się na inwestowanie i równolegle rozpoczyna trudny i kosztowny proces budowania zespołu, który pomoże wdrożyć technologię i przeszkoli resztę załogi, albo rozkłada ręce. Przedsiębiorcy, którzy rozumieją konieczność inwestycji, doskonale wiedzą, że ich realizacja będzie wymagała aktywnego pozyskiwania, a w praktyce „podkradania” specjalistów z innych firm. To z kolei nieuchronnie oznacza konieczność zaoferowania im wyższych wynagrodzeń, co podnosi koszty całego przedsięwzięcia.
Czytaj więcej:
A co z firmami, które mają i świadomość, i dostęp do kadr? Czy bariera finansowa nie jest jednak istotna, zwłaszcza w obecnym otoczeniu makroekonomicznym?
Oczywiście, że jest, i to na kilku poziomach. Należy pamiętać, że polskie firmy są generalnie słabe kapitałowo, a przepaść między dużymi korporacjami a sektorem MŚP jest ogromna. Niewielkie kapitały własne bezpośrednio ograniczają zdolność kredytową w bankach – im mniej mam, tym mniej mogę pożyczyć. Alternatywne źródła finansowania też są ograniczone. Polski rynek kapitałowy, z giełdą na czele, w ostatnich latach przestał być dla przedsiębiorstw atrakcyjnym miejscem do pozyskiwania pieniędzy na rozwój. Myślenie o emisji akcji w celu sfinansowania poważniejszych inwestycji technologicznych jest dla wielu podmiotów po prostu nierealne. Pozostają więc kredyty, których koszty, mimo obniżek stóp procentowych, wciąż są wysokie.