Drukarka za kilka tysięcy złotych i projekt, który można bez problemów ściągnąć z internetu – tylko tyle wystarczy, aby każdy mógł wyprodukować sobie w domu pistolet. Od miesięcy w sieci huczy od tego typu informacji. I w gruncie rzeczy są one prawdziwe. Drukowana broń jest sprawna. Problem w tym, że – tak jak w przypadku powszechnej świadomości na temat branży druku 3D – rzeczywistość jest nieco inna.
– Drukowany pistolet może rozpalać wyobraźnię. W praktyce Liberator (tak nazywa się ten projekt pistoletu – red.) może tylko budzić rozczarowanie. Oczywiście jest on w stanie wystrzelić nabój, ale zagrożenie, jakie stwarza broń, nie tylko dla ewentualnych ofiar postrzału, ale i samego użytkownika, dyskwalifikują ten projekt – komentuje Paweł Ślusarczyk, ekspert branży i prezes CD3D.
Według niego mizerna trwałość tego wydruku, niewielka powtarzalność pistoletu i wysoki koszt produkcji sprawiają, że drukowanie broni to hasło, które przyciąga uwagę, ale jest zupełnie niepraktyczne.
– I podobnie było kilka lat temu z zainteresowaniem, prognozami i oczekiwaniami względem branży 3D. Były faktem medialnym, rzeczywistość okazała się zgoła odmienna – dodaje Ślusarczyk.
Rewolucyjne zmiany
Nie oznacza to jednak, że druk 3D jako taki okazał się nietrafioną technologią. Z powodzeniem korzystają z niej architekci, projektanci silników czy designerzy samochodów. – Dzięki drukarkom przemysłowym można wyprodukować w ciągu kilkunastu godzin prototyp turbiny. Tworzyć w ten sposób można również wiele innych skomplikowanych elementów, przygotowanie których w tradycyjny sposób zajęłoby tygodnie – tłumaczy nam prezes CD3D.