-Zmiany, których się nie spodziewasz intrygują najbardziej –  takim hasłem grupa Telekomunikacji Polskiej buduje napięcie przed godziną zero: momentem, w którym ogłosi zmianę marki, pod którą sprzedaje usługi stacjonarne z TP na Orange. Chwila ta nastąpi w najbliższy poniedziałek, ale grupa TP przygotowywała się do niej już od dłuższego czasu.

Ze sklepowych szyldów i wystrojów salonów znika najstarszy telekomunikacyjny brand w kraju.  W warszawskich galeriach handlowych znak „TP” można jeszcze znaleźć, ale tylko na imitujących szyld przykryciach, łatwych do szybkiego zdjęcia.

Jak mówili dziennikarzom przedstawiciele TP, rebranding to nie tylko „malowanie” salonów.  – Za zamianą marki na Orange stoją pewne obietnice. Możemy śmiało patrzeć w przyszłość i mówić, że konsumenci wyniosą z naszej zmiany bardzo dużo. To połączenie usług i połączenie światów – przekonywał Paweł Patkowski, dyrektor marki, mediów i komunikacji grupy TP. Zdradził, że TP pracowała nad poprawieniem usługi telewizyjnej.

Menedżerowie firmy i współpracujący z nią przy rebrandingu audytor PwC zapewniają, że z czasem dla operatora będzie to zauważalna oszczędność.  Tyle, że jak szybko i jak duża – nie podano. Jednym ze źródeł będzie optymalizacja sięgających kilkaset milionów złotych budżetów marketingowych operatorów.   –  Nie doprowadzi ona do oszczędności już w tym roku – zastrzegał Patkowski.

Grupa widzi też dla siebie korzyści  w kilku innych elementach. Oszczędności np. we wspólnej wysyłce faktur za usługi.  – To kilka milionów złotych w skali roku – mówił Krzysztof Sieczkowski, odpowiedzialny za rozwój produktów w komórkowej części TP.