Z lekkim zażenowaniem czytałem w tym tygodniu na łamach własnego rpkom.pl kolejnych menedżerów branży telekomunikacyjnej, którzy rozpływali się nad rynkową strategią „grupy Solorza”. Zastanawiam się, czy to z podziw dla wizjonerstwa naszego biznesowego naturszczyka, czy z marzeń o jego pieniędzach.
Kto się „rozpływał”? nie będę przypominał. Niech sobie każdy sam poszuka. Zygmunt Solorz-Żak jest od wielu lat ulubieńcem mediów. Od dwóch lat jest również ulubieńcem branży telekomunikacyjnej, kiedy okazało się, że ma tutaj naprawdę poważne plany, a – co ważniejsze – zamierza wydać naprawdę duże pieniądze. Myślę, że wiele osób nie śpi po nocach, myśląc o tych pieniądzach.
My sami się do tego przyczyniamy, bo piszemy o „grupie Solorza” chętnie i dużo. Trudno zignorować, że ktoś ładuje w telekomunikację miliardy złotych. Jest i bardziej przyziemna motywacja: informacje o „grupie Solorza” świetnie się czytają… Takie gwiazdy emanują własnym światłem, w którym wielu chciałoby się pokazać. Wygląda na to, że „robić, jak Solorz” staje się w telekomunikacji kamieniem filozoficznym. I nie dziwota.
Trudno nie dostrzec, że wbrew pobłażliwym uśmieszkom wielu osób Zygmuntowi Solorzowi udało się zbudować największy, prywatny koncern medialny w Polsce. Że obronną ręką wyszedł z kryzysu ekonomicznego z wciąż potężnymi zasobami gotówki. Że w ciekawy sposób buduje swój biznes w sieciach komórkowych…
Nie zapominajmy jednak o porażkach. Nie powiedziałbym, aby sukcesem była próba zaangażowania w Polską Telefonię Cyfrową. Za średnio udane należy uznać przejęcie mPunktu przez Cyfrowy Polsat. Niektóre punkty sprzedaży już zlikwidowano, wiele – i to tych najlepszych – trzeba było odsprzedać lojalnym dilerom Polkomtela. Nie udało się również uzyskać Sferii zmiany decyzji rezerwacyjnej na częstotliwości 850 MHz, przeciwko czemu okoniem stanął Urząd Komunikacji Elektronicznej.