Biohacking – to hasło, które zyskuje na świecie coraz większą popularność. Idea, która się za nim kryje, w praktyce sprowadza się do traktowania ludzkiego ciała niczym urządzenia. „Ulepszanie” człowieka przez wszczepiane chipy, cyfrowe tatuaże, bioniczne protezy, a nawet modyfikację DNA, ma prowadzić do zwiększania naszego komfortu, poprawy ludzkich możliwości, usuwania cielesnych defektów, a nawet do długowieczności.
CZYTAJ TAKŻE: Pół-ludzie, pół-roboty trafią na taśmy produkcyjne Boeinga
Już dziś – choć niektórzy wskazują na wątpliwą etykę takich działań – modyfikacja organizmu człowieka pozwala mu posiadać nadludzką siłę, wyjątkowe zdolności, np. widzenia w ciemności (na początku br. naukowcy opracowali zastrzyk z nanocząsteczek, który daje takie możliwości), czy choćby umożliwia płacenie lub otwieranie cyfrowych zamków jedynie po zbliżeniu dłoni.
Subkultura Grinderów
Takie tzw. hakowanie ciał w wielu miejscach na świecie jest zabronione – nie wolno wprowadzać tego typu modyfikacji ludzkich organizmów choćby w niektórych stanach USA. W Chinach jednak prowadzone są zaawansowane prace, a w Szwecji już tysiące osób wszczepiło sobie chipy, które są w stanie łączyć się z różnego rodzaju czytnikami RFID (z ang. radio-frequency identification – identyfikacja radiowa). Do tej pory takie rozwiązanie wykorzystywano do znakowania towarów i zwierząt oraz wyposażano w nie urządzenia.
Już dziś modyfikacja organizmu człowieka pozwala mu posiadać nadludzką siłę, wyjątkowe zdolności, np. widzenia w ciemności