Po prawdzie to nie bardzo jeszcze wiem, o co chodzi w tej inicjatywie. Zaangażowanie MRR i próba zaangażowania samorządów wojewódzkich sugeruje, że głównie o budowę wojewódzkich sieci szerokopasmowych. Po cichu w Ministerstwie Infrastruktury słyszałem kiedyś, że MRR – i owszem – interesuje wykorzystanie unijnych środków na inwestycje telekomunikacyjne, ale raczej pod względem ilości, a nie jakości. Byle więcej umów, na jak największe kwoty i prawidłowo rozliczone faktury. A że węzeł przyłączeniowy stanie w szczerym polu, to już drugorzędna sprawa…

Gdyby instytucje państwowe, urzędy i operatorzy zaczęli się dzielić swoimi planami inwestycyjnymi, to wszyscy mogliby na tym sporo zaoszczędzić. Pod warunkiem oczywiście, że uwierzą nawzajem w swoją dobrą wolę. Łatwo nie będzie, bo już dzisiaj operatorzy wołają, że samorządy za publiczne pieniądze chcą im robić konkurencję na rynku hurtowym, samorządy zaś, że ogranicza się ich swobodę działania w sferze telekomunikacji, byleby operatorzy nie stracili. No zobaczymy…

Chociaż mam wątpliwości, co do niektórych detali opublikowanego wczoraj projektu memorandum, to chylę czoła przed inicjatywą. W ogóle – co do zasady – przed każdą inicjatywą ministerstwa, która służy rozwojowi rynku. Kiedy w pamiętny dzień lutowy premier Donald Tusk odwołał jednego wiceministra infrastruktury, zastępując go innym zmiana nastąpiła w resorcie zasadnicza.

Jedne z pomysłów podobają mi się bardziej, a innej mniej. Ale widzę, że są. Od poprzedniego wiceministra w ciągu roku od jego debiutu nie udało mi się dowiedzieć, czy i jaką ma strategiczną wizję działania na rynku telekomunikacyjnym. Wcale nie chcę żadnego przełomowego 10-letniego programu „światłowodyzacji” Polski, z którego wiadomo, że i tak nic nie wyjdzie. Ale rzeczowego harmonogramu wszystkich nudnych działań, jakimi powinno się zajmować ministerstwo. A to ministerstwo realizuje – fakt, z różnym efektem – wszystkie szare sprawy plus podejmuje bardziej spektakularne, wertykalne pomysły. Jedne można pochwalić, innym przyganić, ale żadnego nie uważam, za skandaliczną pomyłkę.

Zresztą to chyba dobrze dla rynku telekomunikacyjnego, że pomysły i koncepcje – dopóki nie są sprzeczne, a na razie raczej nie są – płyną nie tylko z ulicy Kasprzaka w Warszawie, ale także z ulicy Chałubińskiego. Owieczkom lżej będzie…