W Wielkiej Brytanii niemal 30 proc. biznesów pozyskuje finansowanie za pośrednictwem platform crowdfundingowych. W Polsce ten rynek dopiero raczkuje. Cały segment internetowych zbiórek rośnie w tempie 20–30 proc. rocznie i w tym roku będzie wart już 0,7 mld zł (przy czym na crowdfunding udziałowy przypada tylko część tego tortu). Akcja pomocy klubowi z Krakowa otwiera nowy rozdział w branży. Zresztą szef Beesfundu potwierdza, że jest wręcz zasypywany zgłoszeniami.
W Wielkiej Brytanii niemal 30 proc. biznesów pozyskuje finansowanie za pośrednictwem platform crowdfundingowych. W Polsce ten rynek dopiero raczkuje
– Moim marzeniem jest, aby kiedyś powstał warszawski indeks sportowy – ujawnia. Na pytanie, czy jest to realne, skoro na razie na rynku zbyt wielu klubów nie ma, szef Beesfundu ripostuje: tylko u nas już jest ponad 20 zainteresowanych. Dodaje, że będzie potem namawiał te podmioty, aby wprowadzały swoje akcje do obrotu na giełdę.
– Taka jest nasza rola. Moim zdaniem Beesfund jest brakującym ogniwem polskiego rynku kapitałowego. Mamy przyciągać inwestorów indywidualnych, przygotowywać spółki, a potem „pchać” je wyżej. Jeśli miałoby się stać coś złego z ich biznesami, to lepiej, aby było to na etapie Beesfundu, a nie na NewConnect, czy nie daj boże na GPW – mówi.
CZYTAJ TAKŻE: Polskie platformy crowdfundingowe w natarciu
Na razie Beesfund może się pochwalić udanymi projektami. Wszystkie te, które pozyskały finansowanie, radzą sobie dobrze. – Przy czym ja zawsze podkreślam, że to ryzykowne inwestycje, spółki na wczesnym etapie rozwoju. To, że do tej pory nic złego się nie wydarzyło, nie znaczy, że tak będzie w przyszłości – zaznacza szef Beesfundu. Dodaje, że obecna baza 35 emisji (bo tyle ich przeprowadzono za pośrednictwem tej platformy) jest zbyt mała, aby można było na jej podstawie wyciągać wnioski. – Jeśli zrobimy sto emisji, to będziemy mogli przedstawić statystykę sukcesów i porażek – mówi.