Turcja, Rosja, państwa byłego bloku wschodniego – to tylko przykłady krajów, w których użytkownicy sieci zderzają się z rosnącą cenzurą. Nie można też zapomnieć o Chinach uważanych za kraj z najmocniej ocenzurowanym internetem na świecie.
Jak nie certyfikatem, to licencją
Kilka dni temu świat obiegła informacja o wprowadzeniu monitoringu prywatnych działań obywateli Kazachstanu. Oficjalnie władze nazywały to „prośbą o zainstalowanie certyfikatu”. Pomysł wzbudził liczne kontrowersje. Teraz władze próbują zatrzeć złe wrażenie, przekonując, że chodziło tylko o test i poprawę bezpieczeństwa.
Z kolei Turcja wprowadziła właśnie licencję na nadawanie w internecie. – W trybie natychmiastowym wdrożono tam dekret o konieczności pozyskania takiego pozwolenia na nadawanie treści, jeśli kieruje się te treści do obywateli tureckich. Oznacza to w rzeczywistości cenzurę i dotyczy nie tylko firm lokalnych, tj. radia, telewizji czy serwisów VOD, ale także firm zagranicznych działających na rynku tureckim – mówi Ireneusz Wiśniewski, dyrektor zarządzający F5 Poland. Co więcej, można przypuszczać, że treści pochodzące ze źródeł zagranicznych będą blokowane, jeśli na terenie Turcji – czego wymagają przepisy – nie powstaną lokalne przedstawicielstwa nadawców. Licencje ma przyznawać mediom rządowy organ podporządkowany prezydentowi.
CZYTAJ TAKŻE: Chiny postawiły internetowy Wielki Mur. Ameryka bezsilna
– Podobnie w Rosji, która idzie w kierunku wyznaczonym wcześniej przez władze chińskie oddzielające obywateli wielkim internetowym murem od reszty świata. Od 2018 r. Rosja masowo blokuje strony www. Teraz zamyka swoją przestrzeń internetową. Już od listopada 2019 r. rząd będzie miał uprawnienia do blokowania zagranicznych serwisów, gdy uzna, że zagrożone jest bezpieczeństwo lokalnej sieci – mówi ekspert F5 Poland. Dodaje, że władze będą monitorować routing internetowy „z dala od serwerów zagranicznych”, czyli cały ruch będzie się odbywał w sposób centralnie zarządzany.