Przyjęta w tym roku dyrektywa o prawach autorskich zacznie obowiązywać już w październiku. Toczyła się o nią długa walka, przeciwne były choćby polskie władze. Francja jako pierwsza chciała skorzystać z nowych możliwości – dzięki artykułowi 15 (wcześniej był to art. 11) wydawcy mogą oczekiwać od internetowych firm, jak Google czy Facebook, części należności, które uzyskują dzięki udostępnianiu treści prasowych. Według „Le Monde” francuscy wydawcy tracą z tego tytułu 250–320 mln euro rocznie.
Google mówi: nie
Koncern już postawił sprawę jasno i na żadną zmianę nie ma szans. „Nie akceptujemy płatności od osób, które mają zostać uwzględnione w wynikach wyszukiwania. Sprzedajemy reklamy, a nie wyniki wyszukiwania, a każda reklama w Google’u jest wyraźnie oznaczona. Dlatego też nie płacimy wydawcom, gdy ludzie klikają ich linki w wynikach wyszukiwania” – napisał Richard Gingras, wiceprezes Google’a.
– Chcemy umożliwić sprawiedliwy podział wartości wytwarzanej na rzecz platform przez treści prasowe. Z tego punktu widzenia propozycja Google’a jest nie do zaakceptowania, jak już powiedziałem panu Gingrasowi i jego zespołowi – mówi Franck Riester, francuski minister kultury.
Wsparła go Nathalie Vandystadt, rzeczniczka Komisji Europejskiej. – Prasa i jakościowe dziennikarstwo nie są za darmo. To dlatego dyrektywa o prawach autorskich stwarza warunki dla uczciwych negocjacji między wydawcami prasowymi a platformami internetowymi. Naszym celem jest zapewnienie dziennikarzom wyższych dochodów, gdy negocjują wykorzystanie swoich artykułów. Bo na razie przekładają się one głównie na zyski z reklam dla platform – powiedziała.