– Można powiedzieć: druk 3D zniknął z pola zainteresowania szerokiego kręgu odbiorców, ale nie oznacza to, że zszedł do podziemia. Technologię zaadoptował biznes i to właśnie np. w zastosowaniach przemysłowych odnajduje się ona najlepiej – komentuje Paweł Ślusarczyk, prezes spółki CD3D, ekspert branży.
Przesadzone prognozy
W 2015 r. Deloitte opublikował raport, w którym wskazał drony i druk 3D jako kluczowe specjalności polskiego sektora nowych technologii. Mnogość firm i innowacyjnych projektów przez nie realizowanych sprawiała wrażenie, że rodzimi przedsiębiorcy odegrają w tej dziedzinie ważną rolę.
Prognozy ekspertów firmy doradczej okazały się jednak zbyt optymistyczne, przynajmniej w kontekście druku przestrzennego. Impet, z jakim rozwijali się polscy producenci urządzeń 3D, mocno siadł. Wiele startupów, które chciały swoimi urządzeniami drukującymi w trójwymiarze zawojować międzynarodowe rynki, nie przetrwało. Część ograniczyła działalność, niektóre weszły w niezagospodarowane przez zagranicznych gigantów nisze. No bo właśnie międzynarodowe koncerny, które stosunkowo późno weszły w ten segment, stały się głównymi rozgrywającymi. – Firmy o globalnym zasięgu zdominowały rynek druku 3D. Małym trudno konkurować i wiele z tych startupów przegrywa rywalizację z wielkimi budżetami koncernów – mówi Piotr Kowalski, członek zarządu krakowskiej firmy 3D Kreator.
Specjaliści z branży wskazują, że mimo trudnej sytuacji część rodzimych przedsiębiorstw zaistniała w świecie trójwymiarowego druku. Najbardziej rozpoznawalna marka to Zortrax. Olsztyńska spółka ze startupu wyrosła na firmę z giełdowymi aspiracjami. Prawdopodobnie na NewConnect wejdzie jeszcze w br., ale w planach ma główny parkiet.