Nikt nie twierdzi, że Polkomtel byłbym złym inwestorem dla Exatela. Nikt nie może mieć pewności, że Mediatel nie potrafi zgromadzić 700 mln zł na przejęcie, i że Exatelowi źle będzie w takiej spółce. W końcu na rynek publiczny trafiłby duży telekom, a kapitalizacja giełdy by wzrosła. Exatel stałby się bardziej niż kiedykolwiek przejrzystą firmą. Niewykluczone, że byłoby to optymalne rozwiązanie. I nie można było tak od razu? Nie, klasyczny debiut był za prosty dla państwowego właściciela.

Lepiej od sześciu miesięcy mącić wodę, co i rusz zmieniać plany. Dopuścić do licytacji Polkomtel, który sam jest na sprzedaż (a poza tym miałby kupić spółkę od jednego ze swoich właścicieli, tym samym obciążając swój wynik, co teoretycznie zaszkodzi interesom pozostałych właścicieli). Wreszcie odtrącić dwóch najbardziej naturalnych prywatnych inwestorów, jakimi są Netia i GTS, a dopuścić do postępowania Mediatel. Z całym szacunkiem dla tej spółki, trudno by ją było uznać za podmiot takiej akwizycji. No więc o co w tym wszystkim chodzi?

Gdyby tak się bawiły prywatne firmy, to ich sprawa. Ale bawią się tak firmy kontrolowane przez skarb państwa. Nikt za bardzo nie udaje, że decyzje zapadają na posiedzeniach zarządów. Już prędzej na posiedzeniach Rady Ministrów (choć najprawdopodobniej na prywatnych spotkaniach w zaciszu gabinetów przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie). Jak się o tym pomyśli, to się chce śmiać, albo płakać. Zwłaszcza słuchając, jak w telewizorze przemawia premier. Aktualny zresztą tak samo, jak poprzedni. I jeszcze poprzedni… I ten, co był przed nim …

I co z tego wynika? Ano niewiele. Rynek się oburza, ale co i rusz z zaprzyjaźnionych firm telekomunikacyjnych słyszę o wyprawach do kolejnych ministrów i wiceministrów? Każdy się krzywi, na reguły zabawy, ale nikt nie powie: „zabieram moje zabawki z tej piaskownicy”. Wielu ma pieniądze i ambicje, a firm na sprzedaż jest mało. Wielu chce kupić Exatela. Więc zabawa trwa dalej. Liczy się efekt końcowy.