Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych znalazły się właśnie na finiszu. 3 listopada Amerykanie wybiorą bowiem (pośrednio) głowę państwa. O tym, kto wygra, zdecydują mieszkańcy wszystkich stanów, jednak to Kalifornia dominuje pod względem liczby elektorów (ma ich aż 55, podczas gdy w innych stanach jest ich kilka razy mniej). To olbrzymia przewaga po stronie Joe Bidena. Kalifornia i zlokalizowane tam olbrzymie pieniądze koncernów technologicznych, nazywanych big techami, tradycyjnie opowiadają się bowiem za demokratami.
Harris nadzieją Google’a?
Republikański kandydat, czyli urzędujący prezydent Donald Trump, nie może liczyć na przychylność Doliny Krzemowej. Poszedł m.in. na wojnę z Google’em (Departament Sprawiedliwości oraz 11 stanów z republikańskimi prokuratorami generalnymi złożyły z końcem października pozew przeciwko firmie, oskarżając ją o nadużywanie pozycji dominującej w rynkowej walce z konkurencją, co komentatorzy ocenili jako element politycznej gry), ale walczy też z Twitterem (Trump groził nawet w maju jego zamknięciem).
CZYTAJ TAKŻE: Odrzucili zaloty Zuckerberga. Ich Snapchat zachwyca wynikami
Jednak to nie Jack Dorsey, CEO Twittera, ani stojący na czele Google’a Sundar Pichai są głównymi donatorami kampanii przeciwnika Trumpa. Obecny prezydent USA na Zachodnim Wybrzeżu ma znacznie więcej potężnych wrogów – sztab Joe Bidena wspiera cała masa tuzów sektora technologicznego, a tylko 15 największych z nich w ciągu ostatnich dwóch lat wydało na ten cel 120 mln dol.
Dustin Moskovitz był współzałożycielem Facebooka. Wspiera Demokratów.Bloomberg