W Polsce dyskusja wokół podatku cyfrowego wciąż trwa, ale jest on już obowiązującym prawem w rosnącej liczbie państw, jest ich kilkanaście. Jeśli ktoś liczył iż w ten sposób może dojść do urealnienia konkurencji i ograniczenia wpływów technologicznych gigantów, to się srodze zawiedzie.
Z analizy agencji PromoTraffic prowadzącej kampanie reklamowe na kilkudziesięciu rynkach, wynika, iż koszty w ostatecznym rozrachunku często ponoszą nie tylko światowe firmy technologiczne, ale także reklamodawcy. Firma podaje, że w krajach, w których wprowadzono podatek cyfrowy, fragment lub całość obciążenia giganci przenoszą na klientów. Dla przykładu: w Turcji wprowadzono podatek cyfrowy w wysokości 7,5 proc. Google w związku z tym nalicza na klientów 5 proc. stawki na poczet podatku. W Austrii podatek to 5 proc., a Google nalicza dodatkowo od 1 listopada 2020 dokładnie taka samą kwotę klientom, podobnie w Wielkiej Brytanii, gdzie wynosi on 2 proc. We Francji podatek wynosi 3 proc., a Google planuje naliczać 2 proc. od 1 maja 2021 r., podobnie będzie w Hiszpanii.
CZYTAJ TAKŻE: o przełom. USA zgodzą się na podatek cyfrowy
– Przy zachowaniu wszystkich pozostałych warunków kampanii, podatek zdecydowanie wpływa na rentowność prowadzonej kampanii reklamowej – podaje PromoTraffic podkreślając iż krótkookresowo jest to więc czynnik negatywny, który odbija się na kondycji finansowej prowadzonego biznesu, a tym samym wpływa na strategię prowadzonych działań.
Długookresowo jednak można spodziewać się wdrażania i testowania strategii, które mają za zadanie optymalizować koszty. Wszystkie te rozwiązania dotyczą przede wszystkim kampanii w Google, które prowadzone w modelu aukcyjnym pozwolą na zastosowanie odpowiednich strategii. W dłuższej perspektywie czasu – tj. co najmniej kilku miesięcy od wprowadzenia dodatkowych opłat – powinien zadziałać mechanizm wolnego rynku. Konkurencja jest wysoka, a co za tym idzie, każdy reklamodawca dysponuje określoną marżą, z której finansuje działania reklamowe.