Pierwsza połowa lipca, bracia Bargielowie szykują się do historycznego wyczynu. Andrzej wspina się na szczyt K2 (8611 m n.p.m.), skąd kilka dni później jako pierwszy człowiek na świecie zjedzie na nartach. Towarzyszy mu Bartek, który go nawiguje i dokumentuje wyprawę. Wyposażony jest w DJI Mavic Pro, profesjonalnego drona do filmowania. Chce w ten sposób uwiecznić wyczyn brata. Nikt się nie spodziewa, że tzw. bezzałogowiec uratuje komuś życie.
Na ratunek w Karakorum
Był pierwszy tydzień lipca, gdy schodzący z ośmiu tysięcy metrów himalaista Rick Allen zaginął. Wszyscy uczestnicy myśleli, że poniósł śmierć, spadając ze zboczy Broad Peak. Na szczęście wędrujący w tym czasie w górę Bargielowie mieli Mavic Pro. Przez przypadek udało się wypatrzyć na ośnieżonej ścianie Ricka. Himalaista był ewidentnie zagubiony, nie wiedział, w którą stronę schodzić. Był wycieńczony, a od śmierci dzieliło go niewiele. Ratunek przyszedł, a właściwie nadleciał, jednak na czas. Bartek postanowił użyć drona, podleciał nim do bezsilnego mężczyzny i zrobił zdjęcie. Allen mógł myśleć wówczas o prawdziwym cudzie. Cudzie techniki. Ponieważ dron łączy się z satelitami, udało się precyzyjnie ustalić koordynaty oraz wysokość, na której znajdował się wspinacz, co przekazano ekipie poszukiwawczej. Ale cała akcja ratunkowa nie byłaby prawdopodobnie tak sprawna, gdyby nie dalszy udział w niej bezzałogowca. Po pierwsze, Rick widząc maszynę, uświadomił sobie, że został zlokalizowany i zyskał wiarę w przeżycie. Po drugie, Bartek, sterując Mavic Pro, wskazywał himalaiście i ratownikom drogę, którą powinni się kierować.
– Gdy pierwszy raz podleciałem dronem do Ricka, zauważył go i, jak powiedział mi później, poczuł nadzieję. Zaczął iść w górę. Przedtem tkwił w jednym miejscu. Podleciałem wtedy do niego i poleciałem w linii prostej do osób, które szły w jego stronę, i znów do Ricka, by wskazać drogę tak jemu, jak i ratownikom – relacjonował zaraz po zakończonej sukcesem akcji Bartłomiej Bargiel.
Rick Allen żyje, a zawdzięcza to nowoczesnej technologii. To dobitnie pokazuje, że drony dziś już są nie tylko zabawkami dla dzieci czy urządzeniami do filmowania i robienia efektownych zdjęć. Choć wykorzystuje się je głównie na planach filmowych, w geodezji i rolnictwie (mapowanie terenu) czy właśnie do prowadzenia akcji ratowniczych, to z rozpędem wlatują w kolejne sfery naszego codziennego życia. Całkowicie je rewolucjonizując.
Eksperci podkreślają, że w ciągu ostatnich kilku lat dokonał się ogromny skok zarówno w konstrukcji, jak i zastosowaniach dronów. Technologia ta stała się tania i prosta. Dziś – bez pojazdów określanych skrótem UAV (z ang. Unmanned Aerial Vehicle) lub BSP (Bezzałogowe Statki Powietrzne) – trudno sobie wyobrazić planowanie przestrzenne, tworzenie modeli 3D i ortofotomap czy ochrony obiektów. W Polsce wykorzystywane są m.in. do monitorowania składów kolejowych (PKP w ten sposób ogranicza problem kradzieży węgla), kontroli jakości powietrza w miastach (w Katowicach drony zimą podlatują do kominów i analizują skład chemiczny dymu), a ostatnio również do nadzorowania wysypisk śmieci i walki z plagą pożarów w tego typu obiektach. Lista możliwych zastosowań dronów jest jednak praktycznie nieograniczona.
Biznes sięga po drony
W lipcu na lądowisku pod Rzepinem (woj. lubuskie) leśnicy z całego kraju szkolili się z obsługi BSP. To właśnie tam szczecińska Dyrekcja Lasów Państwowych utworzyła pierwszy w naszym kraju Centralny Ośrodek Szkolenia Operatorów Dronów na Potrzeby Leśnictwa. A po co leśnikom bezzałogowce? Latające maszyny mają w przyszłości zapewnić im lepszą obserwację drzewostanu, pomóc w wykrywaniu pożarów, a nawet szkodników, czy wreszcie stanowić istotne wsparcie przy tworzeniu map. Eksperci nie mają wątpliwości, że podobnych inicjatyw w kolejnych branżach będzie szybko przybywać. Mikołaj Wild, pełnomocnik rządu ds. Centralnego Portu Komunikacyjnego, mówi wprost: – W sektorze dronów Polska ma szansę stać się liderem w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Już teraz nad naszymi polami zaczynają latać BSP. Rolnicy wykorzystują je do stosowania środków ochrony roślin (dron jest w stanie w ciągu godziny zaaplikować środek na powierzchni 2 ha) lub określenia stanu poszczególnych upraw (kamery zamontowane w BSP są w stanie określić np. stopień zniszczeń dokonanych przez zwierzęta czy poziom niedoboru azotu).
Dziś na polskim niebie lata w sumie 100 tys. bezzałogowców. Szacuje się, że sterować nimi może 6,5 tys. licencjonowanych operatorów. Wkrótce jednak te liczby będą znacznie wyższe. Rodzimy rynek UAV bowiem dynamicznie rośnie. O ile w 2015 r. jego wartość szacowano na 164 mln zł, o tyle obecnie przekracza ona 250 mln zł. Biznes z wykorzystaniem tej technologii robi dziś blisko 300 firm. Kolejne wyrastają jak grzyby po deszczu. Po UAV sięgnęły już choćby takie przedsiębiorstwa, jak PKP Cargo, Gaz-System (drony kontrolują rurociągi), Grupa Lotos (bezzałogowiec sprawdzał stan techniczny tzw. pochodni w gdańskiej rafinerii) czy rodzime koncerny energetyczne. W tego typu infrastrukturalnych firmach „latające roboty” staną się wkrótce niezastąpione. Eksperci Measure, amerykańskiej firmy z branży UAV, to potwierdzają. Chcą wykorzystać flotę dronów do monitorowania stanu technicznego farm słonecznych. Pilotaż wykazał, że bezzałogowce sprawdzają się w tej roli równie skutecznie jak ludzie, ale pracują zdecydowanie szybciej. A to istotna przewaga. Jak wyliczają eksperci, przeprowadzenie inspekcji dużej elektrowni człowiekowi zajmuje bowiem dwa dni, a drony są w stanie dokonać tego w zaledwie dwie godziny.