Za miesiąc skończy 38 lat, ale już od kilku należy do grona miliarderów, którzy wzbogacili się na spółkach internetowych. Spotify w 2018 r. zadebiutowało na giełdzie, wyceniane było wówczas na 23 mld dol. Obecnie wyceniane jest przez rynek na ok. 65 mld dol., a Ek ma 18,5 proc. akcji spółki. „Forbes” jego osobisty majątek szacuje na 3,6 mld dol.
Streaming muzyki to na pewno jedno ze zjawisk, które wstrząsnęły branżą muzyczną do podstaw. Z jednej strony korzystanie z zasobów takich serwisów jak Spotify jest niesłychanie wygodne i pozwala artystom na zarabianie na swojej twórczości, jednak ma to też swoją ciemną stronę w postaci stawek.
Genialny sknera
Spotify pojedyncze odtworzenie utworu wycenia na 0,006–0,0084 dol. Dodatkowo nie jest to wynagrodzenie artysty, a trafia do autorów treści oraz wydawców. Po trzech kwartałach Spotify podało, że ma 320 mln abonentów, więc taka grupa może wygenerować sporo. Jednak tylko część faktycznie płaci abonament – jest ich ponad 100 mln – reszta korzysta z darmowej wersji, z reklamami. Tych płacących nie jest zatem wystarczająco dużo, pieniędzy na tantiemy za mało, stąd wielu artystów regularnie firmę krytykuje, a Ek bywa nazywany znacznie dosadniej.
CZYTAJ TAKŻE: W pandemii zmienił się sposób słuchania muzyki. Rekordy bije Spotify
Tym bardziej że regularnie sam dolewa oliwy do ognia. Latem powiedział, że artyści mało zarabiający na Spotify są sami sobie winni, bo są leniwi. – Nie można nagrywać muzyki co trzy, cztery lata i uważać, że to wystarczy. Dziś wygrywają ci artyści, którzy wiedzą, że chodzi o to, by stale utrzymać uwagę swoich słuchaczy – mówił w wywiadzie. – Ci, którzy nie radzą sobie w streamingu, to głównie ci, którzy chcieliby wydawać muzykę w taki sposób, w jaki robiło się to kiedyś – wyjaśnił.