Mimo pandemii inwestorzy w Stanach Zjednoczonych bynajmniej nie są na kwarantannie. A dowodzi tego Postmates – młoda, innowacyjna spółka, która specjalizuje się w dostawach. Może dostarczać praktycznie wszystko – zakupy, leki i wiele innych zamówień, choć „pocztowi kumple”, jak można tłumaczyć nazwę firmy, dowożą głównie jedzenie. I w USA robią to na tyle dobrze, że w krótkim czasie startup założony przez Bastiana Lehmanna stał się groźnym rywalem takich potęg tej branży, jak Uber Eats, GrubHub i DoorDash.
Teraz Postmates stało się bohaterem najgłośniejszej transakcji tego lata.
Uber skorzystał z ostatniej szansy
Od kilku tygodni w Dolinie Krzemowej mówi się głównie o Lehmannie oraz potencjalnej akwizycji. Jego spółka znalazła się na celowniku Ubera. Kwota, jaka pada w kontekście przejęcia, robi wrażenie. Choć brakuje oficjalnego potwierdzenia, to wiele źródeł (m.in. „NY Times” oraz „Bloomberg”) zapewnia, że klamka zapadła i Uber wyłożył już 2,65 mld dol.
CZYTAJ TAKŻE: Pasażerowie pojadą autobusami… Ubera. Nowy biznes koncernu
Postmates od pewnego czasu był łakomym kąskiem do akwizycji, choć sam raczej koncentrował się na giełdowym debiucie. IPO miało nastąpić w najbliższych dniach (wcześniej plany zakładały upublicznienie akcji pod koniec ubiegłego roku, ale ostatecznie spółka wstrzymała emisję). Cytowany przez Fox News Jake Fuller, nowojorski analityk BTIG, firmy z branży bankowości inwestycyjnej, twierdzi, że wejście na parkiet mogło podnieść wycenę biznesu Lehmanna nawet do blisko 4 mld dol. Nic dziwnego więc, że Postmates znalazło się na językach w USA, i nic dziwnego, że Uber ze skupem udziałów Postmates nie czekał do IPO na Nasdaq (pierwszą ofertą publiczną Postmates pokierować miały JPMorgan Chase oraz Bank of America).