Nowa ustawa o transporcie (tzw. lex Uber) okazała się bublem. Przepisy, które weszły w życie w styczniu, obligują kierowców m.in. takich firm jak Uber czy Bolt do posiadania licencji taksówkarskich. Okres przejściowy dla nich kończy się 31 marca. I choć znowelizowane regulacje łagodzą dostęp do zawodu – zniesiono np. obowiązek posiadania taksometru i kasy fiskalnej, które można zastąpić aplikacją – to ułatwienia pozostały na papierze. – W dalszym ciągu brakuje rozporządzenia o aplikacji mobilnej do rozliczania opłaty za przewóz osób oraz rozporządzenia o kasach rejestrujących, mających postać oprogramowania – podkreśla Michał Konowrocki, CEE Cities Lead w Uberze.
CZYTAJ TAKŻE: „Lex Uber” z podpisem prezydenta Andrzeja Dudy
Te przepisy zaczną obowiązywać najwcześniej w lipcu, co oznacza, że kierowcy, którzy starają się o licencję, a nie zainwestują w taksometr, licencji nie otrzymają. To paradoks, bo – jak wskazuje Konowrocki – uchwalona w maju 2019 r. ustawa wprost pozwala rozliczać opłatę za przewóz na podstawie aplikacji mobilnej. Przepisy pozostają więc martwe.
Skazani na kolejki
– Z uwagi na brak przepisów wykonawczych rośnie kolejka kierowców, którzy chcieliby, ale nie są w stanie odebrać uprawnień do wykonywania pracy jako taksówkarz – mówi Michał Dubisz, menedżer operacyjny Bolt.
Firmy przewozowe i taksówkarskie ostrzegają, że od kwietnia zabraknie tysięcy kierowców z obowiązkową licencją taxikonektus photo