Czy to koniec mediów społecznościowych, jakie znamy – darmowych i dostępnych dla wszystkich? Już wkrótce część użytkowników Facebooka i Instagrama będzie mogła „poszczycić się” odznaką Meta Verified. Taką „rangę” otrzymają użytkownicy tych serwisów, którzy sięgną po płatny abonament. „Zweryfikowany przez Meta” internauta uzyska dostęp do większej widoczności w sieci i priorytetowej obsługi klienta. Ma być też lepiej chroniony filtrami wyłapującymi fałszywe profile. Eksperci nie mają wątpliwości, że Meta, podobnie jak wcześniej przejęty przez Elona Muska Twitter, wyznaczą kurs dla innych aplikacji.
Spiegel zainspirował Muska i Zuckerberga
Facebook zachęca, by użytkownicy wybrali płatną weryfikację. Testy już trwają. Za taką usługę trzeba zapłacić niemal 12 dol. miesięcznie. To w świecie mediów społecznościowych prawdziwa rewolucja. Instagram i Facebook ruszą z płatną wersją już w następnej aktualizacji.
Podobne rozwiązanie już w ub.r. uruchomił Twitter. Niebieski znacznik, oznaczający zweryfikowane konto, właśnie udostępniono w Polsce. Za większe bezpieczeństwo (uwierzytelnianie dwuskładnikowe za pośrednictwem SMS), uzyskanie dostępu do wersji bez reklam, zwiększenie widoczności naszych tweetów w aplikacji i możliwość wysyłania dłuższych tweetów (z 280 do 4000 znaków) zapłacić trzeba bagatela prawie 375 zł rocznie. Ale to opcja tańsza, bo 36 zł miesięcznie zapłacimy tylko wówczas, gdy dokonamy subskrypcji bezpośrednio przez stronę internetową Twittera. Jeśli chcemy uiścić opłatę za pomocą Apple App Store lub Google Play, trzeba się liczyć z comiesięcznym wydatkiem 49 zł, czyli blisko 515 zł rocznie. Wyższa stawka spowodowana jest prowizją, jaką nakładają sklepy z aplikacjami.
Czytaj więcej
Serwis społecznościowy wprowadza w 20 krajach program opłat 8 dol. miesięcznie za rozbudowane konto z niebieskim znakiem weryfikacyjnym. Na razie Twitter Blue nie cieszy się na świecie specjalnym powodzeniem.
Meta idzie więc w ślady Twittera. Ale rewolucji nie zapoczątkował wcale Mark Zuckerberg czy Elon Musk. Pierwszy był Evan Spiegel. Stworzona przez niego w 2011 r. platforma Snapchat już w połowie zeszłego roku wdrożyła płatny dostęp do „ekskluzywnych funkcji” w aplikacji społecznościowej. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu taki ruch mógł wydawać się szaleństwem. Największe media społecznościowe zawdzięczają bowiem swoją pozycję i popularność właśnie szerokiemu, darmowemu dostępowi. Polityka zarabiania na tym biznesie opierała się na idei, że użytkownik nie musi płacić, gdyż on sam staje się „produktem”. Płaci swoimi danymi i preferencjami, stając się m.in. celem dla spersonalizowanych reklam. Evan Spiegel wykonał więc ruch, który był kompletnym zaprzeczeniem dotychczasowej polityki technologicznych gigantów. Ale jego Snap, ku zaskoczeniu, po latach bycia w cieniu, znów odżył. Dziś do aplikacji stawiającej na krótkie, znikające treści, sięga 750 mln aktywnych użytkowników miesięcznie, co jest nowym rekordem w jej historii. A przedstawiciele Snapa liczą, że w ciągu dwóch–trzech lat uda się przekroczyć barierę 1 mld. Co ciekawe, tryumfy świeci też płatna subskrypcja (w Polsce kosztuje ok. 20 zł miesięcznie) – ze Snapchat+ na świecie korzysta już 2,5 mln użytkowników, zapewniając sobie dostęp do dodatkowych, ekskluzywnych funkcji.