Po pierwsze, jak widać po ostatnich artykułach prasowych wcale nie jest oczywiste – nawet dla byłych wiceministrów ds. łączności że w sieciach telekomunikacyjnych mamy różne kategorie usług telekomunikacyjnych: głosowe, przesyłania wiadomości, internetowe i w tym (czy też może obok) usługi dostępu do treści. Przedsiębiorca telekomunikacyjny jest nie tylko operatorem sieci dla tych usług, ale też dostawcą wielu z nich. Kto nie wierzy niech naciśnie zieloną słuchawkę w telefonie.
Po drugie, gdy skupimy się już na usługach dostępu do treści (przez sieć opartą na protokole IP, czy innej technologii), to nie ma w tym nic dziwnego, że klientów interesują w tym kontekście właśnie treści. A dla dostawcy treści w.w. usługa telekomunikacyjna jest po prostu kanałem dystrybucji. Natomiast porównywanie tej usługi do szkła butelki od wina, czy też kineskopu jest, delikatnie mówiąc, lekką przesadą, bo właśnie telewizor bez przetransmitowania do niego sygnału żadnego programu nie pokaże.
Jakiś sposób na dotarcie do konsumenta treści trzeba znaleźć, bo inaczej dostępu do treści po prostu nie będzie. Szkło można zastąpić innymi materiałami. Dostępu, czyli transportu, już nie. Za ten wkład do ‚konsumpcji’ kontentu należy się przedsiębiorcy umożliwiającemu zdalny dostęp do tej treści rzetelny udział w wynagrodzeniu. Tak samo jak dystrybutorowi należy się zapłata za umieszczenie gazet w sieci kiosków. Nikt tego za darmo nie robi.
Tego typu porównań, jak do huty szkła, można serwować mnóstwo. Większość ma celu zbudowanie przewagi jednej czy drugiej strony w oczach opinii publicznej, która na pewno działania telekomunikacji nie rozumie ni w ząb i łatwo chwyci każdą analogię (notabene, pisząc te słowa, przypomniałem sobie jak jeden z przedstawicieli branży reklamowej uraczył mnie kiedyś porównaniem do elektrowni).
Ta dyskusja, o czym mówi również autor felietonu, jest czysto akademicka. Czas więc skończyć z roztrząsaniem niemalże ontologicznej kwestii – „Co jest ważniejsze? Treść czy sieci?”, bo to nic nowego i konstruktywnego nie wnosi. Natomiast warto się zastanowić nad sprawiedliwym modelem biznesowym funkcjonowania tego wzajemnego, za przeproszeniem, układu, bowiem wcale nie ma tylko dwóch stron (operatorzy i wydawcy). Jest ich o wiele więcej. I tu, być może, leży po części odpowiedź na pytanie: dlaczego wydawcy nie są chętni do uruchamiania serwisów OTT w internecie.