„Bruxellae locuta, causa finita”. Deregulacji BSA na 11 gminnych rynkach nie będzie. Analizy należy rozpocząć na nowo. I może nawet słusznie, bo się masa zamieszania narobiła z tą deregulacją. Ale ja nie o tym.
W 2006 r. Komisja Europejska pozwała Polskę, która nie gwarantowała odpowiedniego umocowania Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej. W stwierdzonej przez premiera potrzeby łatwo byłoby go odwołać nie przyjmując rocznego sprawozdania. Z niezależnością urzędów regualcyjnych w ogóle było w Polsce słabo, bo każda zmiana partii rządzącej oznaczała zmianę na tym stanowisku. No ale, przynajmniej trzeba było zmienić ustawę, odwołać „ich” prezesa, a powołać „naszego”. A z tym trochę roboty jednak było (ta droga zresztą wciąż jest otwarta).
Ingerencja Komisji wygląda inaczej. – Nie, tak tego nie możecie zrobić. Zrobicie tak, jak to wynika z naszych rekomendacji – tak w większości ważnych spraw może zadecydować Komisja. A co to jest Komisja? To rząd Unii Europejskiej wyłaniany w drodze politycznych ustaleń. Od kogo zatem zależne są lokalne decyzje regulacyjne? Od polityków.
Fakt, polityczna sitwa w Brukseli może działa inaczej, niż polityczna sitwa w Warszawie. Może bardziej musi się liczyć z międzynarodową opinią publiczną? Może bardziej kieruje się międzynarodowymi standardami, niż lokalnymi gierkami. Ale nie tylko upolityczniona Komisja wychodzi ponad lokalne układy. A BEREC?
Pamiętam inną polityczną batalię z 2009 r. o Europejską Grupę Regulatorów. Od razu podniósł się polityczny wrzask o zamachu na niezależność krajowych regulatorów. Komisja z kamienną miną wycofała się ze swoich pomysłów, zaakceptowała koncepcję BEREC… który dzisiaj ma niewiele do powiedzenia, bo decyzje i tak zapadają w Komisji. Pogratulować brukselskim wygom, jak rozegrali sprawę. Długo się uczyć takiej skuteczności.