Analiza rynków zidentyfikowanych na poziomie Unii, jako podatne na interwencję regulacyjną ex ante stanowi kluczowy element „regulacji telekomunikacyjnych” w Unii Europejskiej. O konkretnym kształcie tej regulacji w danym państwie członkowskim decyduje jednak to, czy dany rynek, tak jak jego zakres produktowy (zgodnie z zasadą neutralności technologicznej) i geograficzny został ustalony przez organ regulacyjny, jest skutecznie konkurencyjny, to znaczy, czy działają na nim podmioty posiadające znaczącą pozycję rynkową. Jeśli tak, to nakładane są na nie obowiązki regulacyjne mające na celu promocję konkurencji i zapobieganie nadużywaniu pozycji rynkowej. Jest to podejście otwarte na przyszłość: analizy rynków powtarzane są co dwa, trzy lata, a gdy poszczególne rynki właściwe stają się skutecznie konkurencyjne, to nie wolno ich już dłużej regulować.
Lista KE nie jest oczywiście bez znaczenia, zwłaszcza gdyby miały się na niej znaleźć jakieś nowe rynki. W ostatecznym rozrachunku jednak decyduje sytuacja w danym kraju. Jeśli jakiś rynek zaczęto regulować (na przykład dlatego, że był na liście KE i okazało się, że nie jest skutecznie konkurencyjny), to jedynym powodem zaprzestania regulacji może być to, że nie działają już na nim podmioty o znaczącej pozycji rynkowej. Jednocześnie trzeba pamiętać, że krajowy regulator może identyfikować jako podatne na regulację rynki spoza listy. Ale co z inwestycjami?
Inwestycje na pewno są potrzebne i cały czas – i to na ogromną skalę – dokonują się także w Polsce. Bez nich niemożliwe jest konkurowanie. Autor artykułu : „Przyszłość regulacji telekomunikacyjnych” podaje dwa przykłady niekwestionowalnych sukcesów inwestycyjnych: sieci ruchome i sieci telewizji kablowej. W obu sektorach zaczynano praktycznie od zera. Tymczasem dawny monopolista, nawet po prywatyzacji chroniony przed konkurencją, czeka, aby go do inwestycji specjalnie zachęcać. Najlepiej zaprzestaniem regulacji. Jeśli miałyby to być inwestycje realizujące tzw. Agendę Cyfrową, to nie tylko zachęty, ale i pomoc są potrzebne, a nawet konieczne, ale…
Tych „ale” jest kilka. Po pierwsze, trzeba sobie uświadomić, że największym problemem z celami, jakie państwom członkowskim postawiła Agenda Cyfrowa (30 Mb/s dla wszystkich, a dla 50 proc. 100 Mb/s do roku 2020) jest ich całkowite oderwania od rzeczywistości rynkowej. Najprościej mówiąc, gdyby na tego rodzaju przepływności był popyt, to byłyby one oferowane. I są. Popyt jest zaspakajany. Trzeba mieć nadzieję, że będzie rósł, i że również państwo – jak słusznie sugeruje Ryszard Hordyński – będzie się do tego przyczyniało. Klienci operatorów sieci telewizji kablowej już mogą korzystać z przepływności 30 Mb/s, i to bez żadnych wytycznych z Brukseli. Technologia LTE powoli zapewnia takie przepływności także klientom operatorów komórkowych.
Oferowanie tego rodzaju usług (zakładając, że traktujemy Agendę Cyfrową poważnie, czego chyba nie należy przesądzać z góry na zasadzie Bruksela locuta causa finita ) niezależnie od popytu byłoby jednak celem czysto politycznym (co wcale nie znaczy, że słusznym!) i wymagałoby politycznych środków realizacji. ???