Czy historie, które opisujesz w książce, same „prosiły się” o napisanie, czy musiałaś je cierpliwie wydobywać?
Część z nich chodziła za mną od dawna, bo zajmowałam się nimi dłuższy czas i miałam bardzo mocne przekonanie, że chcę je opisać w pogłębionej formule. Część musiałam wykopywać, części bohaterów bardzo mocno szukać. Mocniej niż się spodziewałam. Część historii była dla mnie samej zaskoczeniem. Czyli tak, jak zazwyczaj bywa przy pracy dziennikarza, szczególnie gdy się pogłębia jakąś tematykę, którą się zajmujesz – o pewnych sprawach wiesz, niektórzy bohaterowie są z tobą dłużej, inni się pojawiają trochę przypadkiem, do niektórych bardzo długo szukasz kontaktu i tak naprawdę jest to szukanie trochę w ciemno, w tym sensie, że jeszcze do końca nie wiesz, jaka to będzie historia. Ale miałam jedno założenie, przynajmniej po jakimś czasie researchu – że nie chcę, żeby to były historie bardzo nadzwyczajne, zaskakujące, trochę jak w polskiej szkole reportażu, że to są bohaterowie, w których istnienie ciężko by ci było uwierzyć dopóki o nich nie przeczytałaś. Stawiałam na to, by opisać ludzi takich jak my wszyscy, takich z którymi możemy się utożsamiać. Takich, których opowieści mogłyby być naszymi opowieściami.
Czy przy zbieraniu materiałów spotkałaś się z próbami zniechęcania czy jakimiś „delikatnymi sugestiami”, żeby coś pominąć?
Nie. Wiadomo, że zawsze są takie sugestie, kiedy wysyłasz pytania czy kontaktujesz się w sprawie jakichś tematów, gdy druga strona uważa, że dla niej to może być trudne czy bolesne. Wtedy będzie przekonywała, że na przykład to nie jest aż tak ważny temat. Ale to nie było mocniejsze niż to, co już mi się zdarzało w pracy zawodowej. Może to jest kwestia tego, że mam już pewną pozycję i rozpoznawalność rynkową, czego efektem jest to, że nikt nie próbuje na mnie jakoś sztucznie naciskać, przekonując, że coś nie jest tematem.
Czy polskie instytucje publiczne mają kompetencje, by rozumieć i kontrolować wpływ big techów?
Wiesz, to jest bardzo trudne pytanie. Dlatego że jak uogólniamy „polskie instytucje publiczne”, to trudno wyciągnąć jedną wspólną ocenę. Wszystko zależy – od momentu, od osób w tych instytucjach i od samych instytucji. Bo inna jest pozycja Ministerstwa Cyfryzacji, a inna Urzędu Ochrony Danych Osobowych, chociaż obydwie te instytucje bardzo mocno zajmują się światem cyfrowym. Ale jedna jest regulatorem i jej głównym zadaniem jest regulowanie, więc ma mocniejsze kompetencje do wpływania na firmy czy na branżę technologiczną. A druga jest częścią rządu, czyli władzy wykonawczej, i z kwestiami regulacyjnymi, kontrolnymi zawsze jej będzie trudniej, bo musi łączyć zadania legislacyjne, analityczne, zarządcze itp..
Ogólnie instytucje publiczne, nie tylko w Polsce, są w słabym położeniu w stosunku do bardzo zaawansowanego technologicznie, biznesowo i kompetencyjnie świata korporacji cyfrowych. Są słabsze, dlatego że działają w obrębie prawa, przeróżnych zasad, które krępują im sprawczość. Korporacje mają łatwiej, mają większe nakłady na zatrudnianie świetnych ludzi, większą swobodę, bo aż tak bardzo nie wiążą im rąk przeróżne zasady.
Czytaj więcej
Coraz więcej wiadomo o planach wprowadzenia podatku cyfrowego, który opłacałyby największe koncer...